wtorek, 24 kwietnia 2012

Będziemy sądzeni z miłości (6)

Śmierć pana Ferdynanda wzbudziła w mieszkańcach wioski wielkie poruszenie. Każdy wiedział, że był to człowiek zły, ale nikt nie przypuszczał, że aż tak, do tego stopnia, iż poświęcona ziemia wypluwała jego martwe ciało. Wieść o tych wydarzeniach odbiła się szerokim echem wśród mieszkańców okolicznych wsi. Tymczasem zaraza zmniejszała swoją zabójczą siłę. Małgorzata leżąca tak wiele tygodni w gorączce zdawała się wracać do siebie odzyskując powoli siły. Oczywiście sprawne i zaprawione w pomocy chorym ręce Marty w tym pomogły. Małgorzata w przypływie przytomności wyrzucała sobie swoje zachowanie wobec Marty. Obiecała sobie i złożyła cichą przysięgę przed Bogiem, że kiedy tylko wyzdrowieje już nigdy nikomu nie wyrządzi krzywdy. Postanowiła, że stanie się aniołem, podobnym do Marty. Dni mijały. Ksiądz przestał przychodzić do dworu, bo więcej pracy miał w domach przy kościele, gdzie teraz zaraza miała zebrać swoje właściwe żniwo. Marta wymykała się z dworu, żeby pomagać chorym. Miała doświadczenie, a ludzie zaczęli mówić, że jej ręce leczą. Jednak przede wszystkim miała w głowie swoje marzenie: zamieszkać na plebanii, służyć księdzu. To byłaby nobilitacja, jakiej zazdrościły by jej wszystkie kobiety, a nade wszystko Małgorzata.
Pewnego dnia, z inicjatywy Marty, przy jednym z domów, zaczęto budować filar na którym miała stanąć figura Matki Boskiej. W modlitwach błagała Najświętszą Panienkę, żeby zatrzymała zarazę, obiecała wybudować Jej pomnik w zamian za zatrzymanie choroby i śmierci. Tak się też stało. Od chwili postawienia we wsi, przy jednym z  domów, tej figury, zaraza nie rozprzestrzeniła się, ani o jeden dom dalej.  
Po dziś dzień stoi ta figura na jednej z ulic mojej wsi, gdzie przychodzą ludzie i dziękują za uratowanie życia przodków. Kiedy jakieś nieszczęście nawiedza tę miejscowość, zaraz pod kolumną gromadzą się ludzie i śpiewają maryjne pieśni.
Martę okrzyknięto święta... Od tej pory ludzie nie dawali jej spokoju. Jan był niepocieszony i zmieszany. On też widział w tej dziewczynie coś niezwykłego, kiedyś sądził, że to miłość, ale teraz wiedział, że nie ma do niej prawa, bo Martę wybrał Bóg. Pomylił miłość ze świętością i tłumaczył sobie, że to co w niej go pociąga, to pewnie ten boski pierwiastek w postaci uzdrawiania ludzi i nadprzyrodzonych zdolności. Pogodził się z tą myślą, przecież z Bogiem jeszcze nikt nie wygrał, więc nie było sensu w ogóle się szarpać.



no to tylko tyle... byłem zmuszony zamilknąć, ale jestem. Wracam, i będę tę wiochę ciągnął dalej :)
Pozdrawiam