niedziela, 29 stycznia 2012

Kalejdoskop (12)

Pod domem na Kamila czekała jego zdenerwowana żona Dorota. Była, podobnie jak Kamil, niskiego wzrostu i miała jasne włosy, ale zapewne miała inny charakter i podejście do życia. Kierowała się zawsze uczciwością, a jej wielkie serce, mogło zmieścić każdego kto potrzebował pomocy lub wsparcia. Była wręcz uwielbiana przez swoich znajomych i współpracowników. Każdy zabiegał o jej względy, ponieważ miała niezwykłą zdolność, załatwiania spraw i rzeczy, jakby się mogło wydawać, niemożliwych. Dla Doroty słowo: "niemożliwe" nie istniało. Stojąc pod swoim domem i czekając na Kamila myślała o ich miłości. Zastanawiała się jak to w ogóle jest możliwe, że pokochała kogoś takiego jak on. Ale taka jest miłość. Dorota miała cel w tym związku i doskonale wiedziała jak go realizować. Wyznaczyła sobie ścieżkę i konsekwentnie ją realizowała, jednocześnie ciesząc się ogromnie z postępów jakie zauważała u Kamila. Czasem nawet myślała, że Kamil to jej życiowe powołanie, które musi wypełnić by być szczęśliwą. Widziała w swoim mężu tak wiele dobrych cech, że nic nie było jej w stanie zatrzymać. Chciała mieć dzieci z Kamilem i musiała zrobić wszystko co w jej mocy, zanim to nastąpi, żeby Kamil był gotowy do spełnienia tej roli. Rozmyślania o mężczyźnie swojego życia przerwał jej błysk świateł z nadjeżdżającego samochodu. Kiedy Kamil zatrzymał auto dosłownie przed jej stopami, zobaczyła przez szybę uśmiechniętą twarz swojego męża i leżącego na siedzeniu bezwładnie Tomasza. Jednym, ostrym ruchem, otworzyła drzwi samochodu od strony Tomka i wtedy on wypadł z siedzenia wprost przed nią.
- Jezusie Nazareński! Kamil! Coś ty najlepszego zrobił?!
- Jak to co? Rozkaz mojej Pani wykonany. Nie jestem zachwycony z obrotu spraw, ale zrobiłem to dla Ciebie.
Dorota uklęknęła nad Tomaszem i sprawną ręką sprawdziła czy ma puls.
- Żyje! Dzięki Bogu. Ileś ty mu tego wsypał?! Mówiłam ci, odrobinę tylko...
- Był tak pobudzony, że nie było rady, wlałem całą fiolkę.
- Oszalałeś?! Teraz módl się, żeby się obudził.
- No dzisiaj, to on zapewne się nie obudzi.
- Dzwoniłeś do Mateusza?
- Tak. Dzwoniłem, ale nie odbierał. potem wysłałem SMS. Nie odpowiedział, więc zadzwoniłem raz jeszcze. Mam nadzieję, że Danka wszystko łyka jak trzeba. Znasz ją przecież...
- Tak, nie łatwa z niej sztuka, nie da się tak łatwo, jak sądzimy.
- Dobra, bierzmy go do domu, bo jeszcze nas ktoś zobaczy. Gliny to ostatni ludzie, jakich tu teraz potrzebujemy.
Zabrali z trudem Tomasza do domu i położyli go w sypialni. Zaniepokojona Dorota co pięć minut sprawdzała czy Tomasz żyje. Wciąż zastanawiała się czy dobrze zrobili. Przecież Mateusz był na policji, powiedział, że Tomasz chciał zabić Danusie. Jej kobieca intuicja wręcz krzyczała, że nie można mu ufać. Wczoraj wieczorem, kiedy był u nich, tak przygnębiony wypadkami ostatnich dni, wiedziała, że to tylko gra. Na ludziach to ona się znała, a szczególnie na takich typach spod ciemnej gwiazdy, jakim był Mateusz. Bardzo go nie lubiła, ale nie mieli innego wyjścia, jeśli chcieli osiągnąć swój cel, musieli użyć jego nędznej osoby. Trudno, często bywa tak, iż musimy wybierać spośród dwóch złych dróg, właśnie tę o nazwie: "mniejsze zło". Do sypialni wszedł Kamil.
- Widzę, że Tomasz ma najwspanialszą opiekę w postaci mojej własnej żony - powiedział urażony.
- No to poczekaj. Jak ja się tobą zaopiekuje, to cię własna żona nie pozna - odpowiedziała na zaczepkę żartem.
- Dobra, ja przy nim posiedzę. Jak się obudzi gotów jest nas pozabijać, albo uciekać.
Dorota pocałowała czule Kamila w czoło i spojrzała mu głęboko w oczy z troską i miłością. Szepnęła mu do ucha: "Kocham cię" i wyszła.
Kamil wyciągnął z kieszeni telefon. Upewnił się, że Tomek śpi, a Dorota jest w łazience. Wystukał wiadomość: " Mamy go" i nacisnął: wyślij.

piątek, 27 stycznia 2012

Kalejdoskop (11)

Danusia drżącymi rękami wykasowała wiadomość i odłożyła telefon. Mateusz spał jak zabity. W jej głowie kłębiły się wszystkie najczarniejsze myśli. Rozpłakała się, ponieważ nigdy w życiu nie czuła się tak bezradna i taka zagubiona. Otaczają ją ludzie, którym nie może ufać. Najpierw doznała strasznego zawodu od Tomasza, teraz kiedy w sercu, siłą bo siłą, ale robiła miejsce dla Mateusza, musiała się zmierzyć z jego kłamstwami. Nie miała nikogo na kim mogłaby się wesprzeć. Poczucie samotności wzbierało w niej lawiną łez. Przestała panować nad sobą i zanosiła się płaczem.
- Danusiu, kochanie, dlaczego płaczesz, co się stało - zapytał obudzony szlochem kobiety Mateusz.
Był autentycznie zaniepokojony. Przytulił ją do siebie. Czuła bicie jego serca, nierówne, niemiarowe, jakby się zdenerwował. Czuła jego ciepłą dłoń na swojej głowie i dałaby swoją, że słyszy jego myśli, które ją pocieszają, dają nadzieję. Czy to możliwe, żeby był tak świetnym aktorem? Żeby potrafił tak udawać?
- Danusiu, kochana moja, nie płacz – powiedział, i tak delikatnie jak tylko mógł, ocierał z jej oczu łzy - wiem, że cierpisz, ale ja jestem przy tobie...
- Boje się. Boje się co ze mną będzie…
- Przecież nie pozwolę Cię skrzywdzić, obiecałem ci to, kiedy cię tu przywieźli. Pamiętasz?
Wobec zdecydowanie, jak sądziła Danuta, mistrzowskiej gry Mateusza, ona postanowiła też zagrać w tym przedstawieniu, ale zmieni jego koniec na swoją własną korzyść. Powoli uspokajała się, kiedy nagle zadzwonił telefon. Krzyknęła przestraszona.
- To tylko telefon, spokojnie. To ten Kartofel dzwoni – okazał zdenerwowanie Mateusz.
Serce Danuty zamarło. Teraz wyda się, że odczytała wiadomość z telefonu. Musiała jednak brnąć w tę grę dalej.
- Nie odbierzesz? - zapytała zdenerwowana.
- Jak tylko się uspokoisz, oddzwonię do niego.
- A czego on może od Ciebie chcieć w niedzielę?
- Może ma jakieś wieści o Tomaszu. Prosiłem go żeby powęszył trochę, posprawdzał. Przecież Tomek przepadł… Co prawda wobec ciebie zachował się jak ostatnia świnia, ale to nasz przyjaciel.
- Idź, oddzwoń. Powiesz mi czy Kartofel się czegoś dowiedział.
Mateusz pocałował Danusię w czoło, uśmiechnął się do niej dobrotliwie, wziął swój telefon i wyszedł. Niestety nie mogła niczego usłyszeć. Po kilku minutach Mateusz wrócił do izolatki.
- I co? Co powiedział? Mów?!
Mateusz usiadł na krześle i zwiesił głowę.
- No mów do jasnej cholery co się stało?!
- Danusiu... - jego głos się załamał.
Patrzyła na niego jakby zobaczyła ducha, wisiała mu na wargach, wiedziała, że stało się coś złego, że wiadomość którą ma w głowie Mateusz powali ją, dobije, sprawi, że poczuje się jak by była w lawinie bez szans na przeżycie, jakby wpadła w Trójkąt Bermudzki, z którego nie ma już powrotu. Każda sekunda oczekiwania była jak najgorsza ze wszystkich możliwych tortur. I wtedy Mateusz spojrzał na nią. Oczy miał czerwone od łez i wybełkotał:
- Kochanie, Tomasz nie żyje...

wtorek, 24 stycznia 2012

Kalejdoskop (10)

Danusia wciąż leżała w szpitalu, ale dochodziła do siebie. Mateusz, który zabiegał o jej względy, dwoił się i troił, by nie brakowało jej "ptasiego mleczka". Patrzyła na swój szpitalny pokój z niedowierzaniem: cały tonął w kwiatach. Sama nie wiedziała czy zmęczony, czy zamroczony zapachem tylu lilii, Mateusz spał przy jej łóżku. Przyjrzała mu się. Był naprawdę przystojnym, troskliwym i opiekuńczym mężczyzną. Ile poświęcił jej czasu, ile wydał pieniędzy, żeby miała najlepszą opiekę, lekarstwa, szpital, to wie tylko on i dobry Bóg. Przychodził do niej przed pracą, a potem po pracy, i często siedział do późna w nocy. Serce Danusi zaczęło topnieć po naporem ciepła Mateusza. Był dla niej jedynym wsparciem, czuła się przy nim bezpieczna. Gdzieś w podświadomości pojawiało się zdanie, które kiedyś wypowiedział do niej Mateusz: "Już nigdy nie pozwolę, żeby Tomasz cię skrzywdził". Wiedziała od Matusza, że to nie kto inny, ale właśnie Tomasz chciał ją zabić. Teraz ponoć szuka go policja po ucieczce ze szpitala. Danusia nie mogła uwierzyć w te wszystkie rewelacje. W jej sercu wciąż żyło wspomnienie Tomasza, człowieka, którego kochała, któremu była w stanie poświęcić życie. Myślała o sobie, że jest naiwna, odrzucała uczucie Mateusza i biegła za Tomaszem, a tymczasem ten drugi okazuję się niedoszłym zabójcą, a pierwszy wybawicielem. Jednak nie była zdecydowana do końca, pytanie: "czy Tomasz byłby do tego zdolny?" nie pozwalało jej często zasnąć. Zdawało się, że jej serce było rozdarte pomiędzy rewelacjami na temat Tomasza, a tym obrazem człowieka, którego od tylu lat znała. Sytuację komplikował Mateusz próbując na wszelkie sposoby zdobyć względy Danuty. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że może się mylić, tylko nie potrafiła powiedzieć w stosunku do kogo popełnia błąd. Często leżąc tak w szpitalnym łóżku i wsłuchując się w ciszę, zdawało się jej że słyszy jak woła ją głos Tomasza, jak ją wabi do siebie. Zdawało jej się wtedy, że on pragnie pomocy, że jej potrzebuje. Myślała wtedy, że ten głos nie kłamie, że nie jest zatruty zdradą, czy nienawiścią. Ten głos, który pragnęła słyszeć, miał zapach miłości. Tomasz ją kochał i ona go kocha. Kiedy tylko coś wytrącało ją z rozmyślań, tłumaczyła sobie wiele razy, że to pewnie skutek leków przeciwbólowych i wstrząsu jakiego doznała, ale tego też nie była pewna. Z drugiej strony Mateusz, którego troska budziła w niej nie tylko radość. Miała czasem wrażenie, że to jakieś udawane, nie do końca szczere, ale szybko odrzucała tę myśl, bo dlaczego miałby ją okłamywać, co mógł na tym zyskać? Pocałunki którymi ją obsypywał przy każdym powitaniu i pożegnaniu były dla niej nad wyraz gorące, ale lubiła to, tym bardziej, że często zdarzało się, iż Mateusz pachniał tą samą woda kolońską co Tomasz. Nie była nigdy skłonna do szybkich miłości, ale potrzebowała czasu i zastanowienia. Mateusz nie dawał jej szans, tylko systematycznie i szybko, budził w jej oczach za jednym zamachem miłość, szczęście, radość, bezpieczeństwo i strach, niepewność, gniew... Chyba nie rozumiała samej siebie. Pocieszała się jednak tą myślą, że kobieta jest zawsze tajemnicą, nawet samą dla siebie. Rozmyślania przerwał leżący na szpitalnej szafce telefon Mateusza. Musiał być strasznie zmęczony, bo nawet nie drgnął. Zerknęła na wyświetlacz i zobaczyła napis: "Kartofel". Już była gotowa odebrać, ale nie zdążyła. Telefon przestał dzwonić. Po chwili jednak przyszła wiadomość SMS i choć wiedziała, że nie powinna była tego robić, odczytała. Serce zaczęło bić szybciej, oddech stał nie nienaturalnie szybki, było jej niedobrze i gorąco. Co to znaczy? O co chodzi? Ogarnął ją strach. Przeczytała raz jeszcze: "Mam nadzieję, że pracujesz nad Danką. Pamiętaj co Wam grozi... Trzymaj się . Kamil".

niedziela, 22 stycznia 2012

Kalejdoskop (9)

W ogólnym zamieszaniu, panującym z powodu bliżej nie określonego wystrzału, udało im się wymknąć ze szpitala. Tomasz wciąż czuł lufę na swoich plecach. Wsiedli do samochodu zaparkowanego tuż pod wejściem. Samochód ruszył z piskiem opon. Tomasza znowu zaczęła boleć głowa, nadmiar wrażeń i prędkość sprawiły, że poczuł się naprawdę źle.
- Szefie tylko mi tu nie zjedź teraz.
- Kartofel! Co Ci strzeliło do tego pustego łba? Oszalałeś? Tak. Oszalałeś. Chciałeś mnie zabić, grozisz mi bronią, porwałeś mnie...
- Tomek, pozwól, że tak będę do Ciebie mówił od dzisiaj, uspokój się. Nikt nie chcę Cię zabić, a już na pewno nie ja. Jestem ostatnią osobą, której zależałoby na Twojej śmierci.
- W takim razie co to wszystko ma znaczyć, do jasnej cholery? A broń? Miałem Twój pistolet przy swojej skroni!
- Inaczej byś się nie pozbierał. Ratuje Ci życie...
- Niech Cię szlag trafi z takim ratowaniem życia, zaraz tu umrę, jak nie zwolnisz i nie wytłumaczysz mi o co chodzi!
Kartofel zatrzymał samochód. Tomek ledwie wysiadł, kręciło mu się w głowie. Był słaby, tak bardzo słaby. Gdyby nie to, puściłby się w las i zaczął uciekać, ale nie miał szans. Oparł się o maskę samochodu i ciężko oddychał. Co ma robić? Kim jest ten Kamil? Zaufać mu, czuć się bezpiecznie, czy raczej uciekać? Resztką sił wsiadł do auta.
- Tomek, wypij to. Zrobi Ci się lepiej - powiedział Kamil podając plastikowy kubek.
- A co to jest? - zapytał nieufnie Tomasz.
- Zadajesz mi wciąż jakieś pytania, na żadne jeszcze nie zdążyłem odpowiedzieć. Pij, to zobaczysz, zaraz mi podziękujesz.
- Nie, dziękuję, poradzę sobie i bez tego.
- Pij, powiedziałem! Zaczynasz mnie wyprowadzać z równowagi. Jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem, ale jak mnie kto zdenerwuje... lepiej, żebyś tego nie widział. Pij, powiedziałem!
Mózg Tomasza chyba nie funkcjonował jak należy, bo wziął kubek i wypił napój, który miał posmak kropli miętowych.
- No, teraz mnie już masz. Wypiłem, to pewnie trucizna, ale ja i tak nie mam po co żyć. Danusia pewnie nie żyje...
- Żyje. Żyje i ma się coraz lepiej. I Tobie za chwile też będzie lepiej. Proszę Cię Tomek, zaufaj mi. Wiem, że mnie nie znosisz, że nie dałem się poznać z tej najlepszej strony, ale jeszcze raz Ci powiem, że ratuję Twój tyłek i powinieneś być mi wdzięczny.
- Ale czy ja prosiłem, żeby ktokolwiek mnie ratował? Przed czym mnie ratujesz? Przed policją, która będzie nas szukać? Podłożyłeś ładunek w szpitalu! Człowieku jesteś obłąkany!!!
- To nie ładunek, tylko... zresztą co ja Ci tu będę opowiadał, nie było żadnej bomby, a wybuch nie był dla nikogo groźny. Nic się nikomu nie stało, zapewniam Cię. Dziecinna zabawka i tyle. Policja inaczej nie ruszyłaby się spod Twoich drzwi.
- Jest mi znowu słabo.
- To dobrze, zaraz zaśniesz. Dałem Ci środek nasenny i przeciwbólowy.
- A więc jednak nie można Ci ufać...
- Jak widać nie można Tomaszu. Faktycznie jesteś zbyt łatwowierny, ale to się zmieni. Zapewniam.
Tomasz walczył z opadającymi powiekami, ale był bezsilny. Próbował zająć się rozmową.
- Gdzie mnie wieziesz? - wybełkotał
I jakby gdzieś z oddali usłyszał głos Kamilia.
- Lepiej, żebyś nie wiedział.



sobota, 21 stycznia 2012

Kalejdoskop (8)

Tomasz dalej nie wiedział co tak naprawdę dzieje się z Danusią. Pod drzwiami jego szpitalnej sali stało dwóch policjantów. Zastanawiał się czy są postawieni tu bo jemu coś może grozić, czy on jest zagrożeniem dla innych. W jego słowie przewalały się z hukiem wodospadu myśli i zadawane mu wciąż pytania:
- Kim dla Pana jest Danuta Podsiadło?
- Gdzie pojechał Pan jej samochodem, kilka dni przed wyjazdem na urlop?
- Co Pana łączy z mechanikiem samochodowy z ul. Operowej?
- Dlaczego nie pojechał Pan do pracy?
- O co pokłócił się z Panią Danutą, kiedy był Pan u niej na kolacji
- ...
Rozmyślanie przerwały mu głośne rozmowy pod szpitalnymi drzwiami. Ewidentnie, ktoś chciał się do niego dostać. Zaczął się bać kolejnych pytań, jego umysł prawnika nakazywał mu oczywiście mówić prawdę, ale wiedział, że dzisiaj prawda jest zupełnie inna niż wczoraj, albo ta sama, tylko na jej opisanie używa się innych słów, a tego potrzebowali śledczy. Głosy na korytarzu uspokoiły się. Pewnie zrezygnowano z kolejnego przesłuchania. Tomasz odetchnął z ulgą. W jego sercu panował niepokój spowodowany pytaniami o Danutę, o jej samochód. Dlaczego, do jasnej cholery, nikt nie chce powiedzieć mu, że ona żyje, że wszystko będzie dobrze, i że ten koszmarny sen w końcu kiedyś się skończy. Pod drzwiami znowu zamieszanie i jakby wystrzał. Słyszał biegających ludzi po szpitalnym korytarzu, głosy krzyczących coś lekarzy i pielęgniarek. Serce w nim zabiło z ogromna siłą, aż poczuł ból w klatce piersiowej, gdy drzwi jego izolatki otworzyły się z hukiem. W wejściu stał mężczyzna. Ponieważ w pokoju Tomasza panował mrok, a na korytarzu świeciły ostre jarzeniówki, nie można było rozpoznać jego twarzy. Tomasz jednak wiedział, że go zna, ta sylwetka wydawała mu się znajoma. Powoli, na wypadek konieczności ucieczki odkręcał od wenflonu linkę prowadzącą do kroplówki, do której był podłączony. Drzwi zamknęły się za nieznanym mężczyzną delikatnie i powoli. Tomasz dążył jeszcze zobaczyć, że pod drzwiami nie ma policjantów. Powolnym krokiem, jakby z zamiarem wysłania ofiary o której się wie, że nie ma żadnych szans, na drugi świat, mężczyzna zbliżył się do jego łóżka.
- Kim jesteś? - zapytał Tomasz, zdenerwowany, że linka od kroplówki nie puszcza tak łatwo i autentycznie przerażony, że ktoś przyszedł dokończyć dzieła sprzed cmentarza.
- Ubieraj się! Szybko!
I ten głos... też znajomy. Twarz miał zasłonięta narciarską maską, na głowie czarna czapka...
- Nie przyglądaj mi się tylko się ubieraj! masz tu rzeczy.
Tomasz leżał jak kłoda nie bardzo wiedząc co się dzieje. Otrzeźwiał i skostniał jednocześnie, kiedy napastnik powiedział:
- Może to na Ciebie zadziała - i wyciągnął z kieszeni rewolwer - ruszaj dupę, i natychmiast ubieraj się!
Tomasz w ciągu kilkunastu sekund był ubrany i gotowy do wyjścia.
- Ale gdzie mnie zabierasz? Kim jesteś?
- Kim jestem?! Hahaha – roześmiał się mężczyzna – hahahh kim jestem?!
Napastnik przyłożył lufę pistoletu do skroni Tomasza i zdjął maskę.
- Oto kim jestem…
- Co tu robisz? Rewolwer? Maska? Jednak to Ty... a ja Ci ufałem...

środa, 18 stycznia 2012

Kalejdoskop (7)

Obrażenia jakie Danuta odniosła w wyniku wypadku były o wiele poważniejsze niż mogło się wydawać. Przeszła serię trudnych operacji, a lekarze określali jej stan jako: "ciężki, ale stabilny". Nieoczekiwana nieobecność Danuty w kancelarii wprowadziła współpracowników w lekkie zdziwienie. Jednak szybko wytłumaczono sobie, że skoro nie ma Tomasza, który zaplanował urlop, to pewnie pojechał na ten urlop z Danką. Tajemnicą Poliszynela były uczucia, jakie żywili do siebie.
- Zapewne nasz Tomasz zapomniał dodać, że wyjeżdża razem z Danusią - powiedział Kamil.
Kamil był praktykantem w kancelarii Tomasza. Był to człowiek o niskim wzroście i jasnych włosach. Jego karnacja przypominała kolorem białą bibułę. Zawsze blady i mający coś do powiedzenia. Wszyscy czekali kiedy skończy się czas stażu i Kamil wyleci z hukiem z ich kancelarii. Jedyną osobą, która psuła atmosferę, był właśnie on, nazywany przez innych pracowników, Kartoflem.
Po kilkunastu próbach połączenia z Tomaszem lub Danutą zaczęto się niepokoić.
- Dajcie spokój - mówił Kartofel - pewnie sobie kochankowie urządzili "noc przedślubną" w biały dzień. Wiadomo hormony buzują. Taka ładna para: on piękny, młody i bogaty, a ona... Kopciuszek...
Tego typu tekstami wprowadzał resztę pracowników w złość. Awantura wisiała w powietrzu.
- Jak się nie zamkniesz Kamil i nie weźmiesz do roboty, to Ci ukręcę ten pusty łeb - powiedział zdenerwowany Mateusz, który pod nieobecność Tomasza pełnił zawsze rolę szefa - i wylecisz stąd szybciej niż ustawa przewiduje.
- I pójdziesz siedzieć. Przypominam Ci kolego, że to groźby karalne - odszczekał się Kartofel.
- Nie warto - odezwała się Marysia - głupiego zabijesz, a za zdrowego siedzieć pójdziesz.
- Martwię się na dobre - powiedział Mateusz - mam jakieś dziwne przeczucie. Po pracy pojadę do domu Danki, zobaczę co się tam dzieje.
Jakże wielkie było zdziwienie Matusza, kiedy podjechał pod dom Danuty. Zobaczył dwa policyjne radiowozy i kilku ludzi stojących pod posesją.
- Co się tu stało? - zapytał zdenerwowany.
- A kim Pan jest? - odpowiedział pytaniem na pytanie policjant.
- Jestem pracodawcą Pani Danuty, nie przyszła dzisiaj do pracy.
- Pani Danuta leży w szpitalu na Kanonicznej, miała wypadek samochodowy.
- Wypadek?! Kiedy?! A Panowie co tu robicie?
- Podejrzewamy, że ktoś targnął się na życie Pani Danuty, stąd nasza obecność tutaj. Prokurator wydał nakaz przeszukania mieszkania...
Mateusz był przerażony. Wykonał chyba sto tysięcy połączeń do Tomasza, ale ten był poza zasięgiem.
- Wyłączył telefon... hmm... dziwne - powiedział do siebie Mateusz - ale może to i lepiej.
W szpitalu musiał skłamać, że jest mężem Danuty, by dowiedzieć się czegokolwiek o stanie w jakim się znajduje. Pozwolono mu wejść do niej na chwile. Leżała nieprzytomna. Po twarzy Matusza popłynęły łzy. Podszedł do łóżka, usiadł na krześle, a w jego głowie pulsowały słowa policjanta: "podejrzewamy, że ktoś targnął się na jej życie". Kto? I nagle do głowy przyszło mu jedno imię: Tomasz... Przecież to była chora miłość. Pewnie Danusia nie odpowiedziała pozytywnie na jego zaloty i stało się. Nie mógłby znieść, że ona mogłaby być z kimś innym, więc załatwił problem i sam zniknął. Przecież odebrałby telefon. Wiedział, że ja też ją kocham. To drań!
- Danusiu, słyszysz mnie? Kocham Cię... Nie mogę Cię stracić... Nie umieraj, a obiecuję, że Tomasz juz nigdy Cię nie skrzywdzi... - powiedział głaszcząc delikatnie jej dłoń.
Drzwi od szpitalnej sali otworzyły się i weszła pielęgniarka.
- Pańska żona, musi odpoczywać... Niech Pan zostawi swój numer w recepcji, w razie jakichkolwiek problemów będziemy Pana informować. Niech Pan idzie do domu, nic tu po Panu...
Zrezygnowany i załamany Mateusz wstał od łóżka ukochanej i jakby w amoku ruszył do wyjścia. Musiał coś zrobić, nie mógł tak siedzieć bezczynnie i załamywać rąk. W jego głowie powstał młyn myśli: "A jeśli to nie Tomasz?... Nawet jeśli to nie on, jest szansa, trzeba ją wykorzystać, żeby zdobyć Danutę. Przecież nawet jeśli to nie on, nie ma go przy niej, ja jestem". Jego auto jakoby jechało samo. Ocknął się z rozmyślań, kiedy zdał sobie sprawę, że zatrzymał się pod komisariatem policji. Kiedy wbiegał po schodach mruknął do siebie:
- Tak, zrobię to. W imię naszej miłości.
- Słucham Pana? - odezwał się dyżurny
- Chcę zgłosić zawiadomienie, mam ważne informacje w sprawie dzisiejszego wypadku na autostradzie w którym ucierpiała Pani Danuta Podsiadło. Wiem, kto chciał ją zabić... niejaki Tomasz Styczeń...

wtorek, 17 stycznia 2012

Kalejdoskop (6)

Danuta odłożyła słuchawkę. Była wściekła. Tak zabiega o względy Tomasza, a on zdaje się tego nie dostrzegać.
- Teraz jeszcze wyjechał. Wakacji mu się zachciało. Niech ja go tylko dorwę w swoje rączki, zobaczy on co znaczy zadzierać z Danutą - mruknęła do siebie złowrogo, kiedy wsiadała do samochodu.
Droga do jakoś się jej dłużyła. Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze spory zapas czasu, więc postanowiła sobie zrobić wycieczkę i pojechać do kancelarii okrężną drogą. Skręciła na autostradę, a w jej głowie pojawiały się obrazy z ostatniego spotkania z Tomaszem w jej domu.
- Pyszna kolacja. Wiesz, że nikt nie gotuje tak jak Ty - powiedział Tomek.
- Daruj sobie komplementy mój drogi. Znamy się już tyle lat, że wiem, kiedy próbujesz kłamać.
Uśmiechnął się do niej tak jak potrafił najpiękniej, a ona patrzyła mu w oczy z nieukrywanym podziwem.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytał z kokieterią w głosie.
- Ty mi tu oczu nie zamydlaj, tylko pomóż sprzątać - odpowiedziała zbierając talerze ze stołu.
Była spłoszona, że zauważył to spojrzenie. Tomasz wstał, zebrał kieliszki i poszedł za nią do kuchni.
- Dana..
- Co?
- Chciałbym Ci coś powiedzieć. To jest dla mnie coś bardzo ważnego, coś co sprawia, że...
Zadzwonił telefon. Danuta nie myśląc wiele i bojąc się wyznań Tomasza, podeszła do telefonu.
- Halo?... halo?!
Odłożyła słuchawkę.
- Kto dzwonił? - zapytał Tomasz.
- Głuchy telefon, pewnie ktoś się pomylił.
Nie chciała martwić Tomasza, że te głuche telefony powtarzają się od jakiegoś czasu. Zresztą pomyłki się zdarzają i nie będzie robić afery z powodu kilku nieudanych połączeń. Koniecznie chciała sprowadzić rozmowę na inny temat obawiając się, że Tomasz będzie chciał kontynuować swoje zwierzenia. Tyle razy, przed snem, leżąc sama w łóżku , marzyła o tym, by wyznał jej miłość, by powiedział jej, że bez niej w jego życiu brakuje tlenu, a kiedy przychodziła ta chwila, robiła wszystko co w jej mocy, żeby do tego nie doszło. Specjalnie upuściła kieliszek.
- No nie! No i wytłukłam wszystkie kieliszki. Został nam tylko jeden.
- A to my już nie będziemy nic pić?
- Ty się możesz Tomku napić, ale ja nie, zwyczajnie nie mam kieliszków.
Zabrała się za sprzątanie, ale czuła na sobie jego wzrok. Robiło się jej ciepło, tak bardzo chciała znaleźć się w jego ramionach i tak bardzo się tego bała. Tomasz nie czekając na propozycję Danusi nalał sobie wina. Patrzył na nią z zachwytem, była dla niego wszystkim, powietrzem, słońcem, niebem... Chyba nigdy nie kochał nikogo tak bardzo. Wyczuła, że Tomasz zbiera się na odwagę. Nie myliła się.
- Dana, ja Ci muszę coś powiedzieć, widzisz...
Znowu zadzwonił telefon. Tym razem słuchawkę podniósł Tomasz.
- Halo? Halo?! Co to za głupie żarty do jasnej cholery! Słuchaj no koleś! Jeszcze raz tu zadzwonisz, a zawiadomimy policję.
- Tomek! Na litość boską! Co się tak wściekasz?
Był zły, że po raz kolejny telefon przerwał mu tak ważną kwestię. Danuta z roztargnienia napiła się z kieliszka Tomka.
- O! To mi się podoba. Ciekawe czy następną kolację będziemy jeść z jednego talerza - zażartował Tomasz - Wiesz co? Może w piątek poszlibyśmy razem do kina? Co Ty na to?
- A Ty nie musisz już iść do domu? Taksówkę zamówiłeś na dwudziestą trzecią. Już stoi pod domem.
- Już ta godzina. Zasiedziałem się. Wybiorę coś fajnego, rozerwiemy się.
Wychodząc, pocałował ją jak zwykle na pożegnanie. Jego zapach wypełnił nozdrza Danuty, chciała go zatrzymać, ale nie mogła sobie pozwolić na taki luksus.
Wróciła do szarej rzeczywistości. Miało być kino, a są wakacje. Pomyślała, że jest naiwna. Jak mogła wierzyć, że Tomek ją kocha... Rozpędziła się na dobre. Spojrzała na zegarek, zaczęło się robić późno. Ale zdąży. Rozejrzała się. Na następnym zjeździe z autostrady będzie skręcać, potem minie stację benzynową, hipermarket i będzie w pracy. Nacisnęła pedał hamulca i wpadła w panikę. Jechała dużo za szybko, a samochód ani drgnął. Zdjęła nogę z gazu, ale auto nawet nie zareagowało. Jak długo może tak jechać? Co się zepsuło? Myśli płynęły w jej głowie z szybkością lawiny. Próbowała zaciągnąć ręczny, ale także nie reagował. Pomyślała, że jeśli wjedzie na zjazd z autostrady, gdzie jest pod górkę, auto zwolni. Chciała jak najdelikatniej wejść w zakręt, ale straciła panowanie nad samochodem. Odbiła się od barierki i poszybowała w górę, odwracając się niebezpiecznie. Wiedziała, że nie wyląduje na kołach. Całe życie przepłynęło jej przed oczami. Dachowała... Zapewne ktoś chciał ją zabić...

niedziela, 15 stycznia 2012

Kalejdoskop (5)

Ruszył biegiem w stronę auta. Jego oczom ukazał się płonący wóz. Zostawił w samochodzie torbę, dokumenty, telefon... Doskoczył do auta myśląc, że uda mu się to wydostać, i nagle wstrząsnął wsią kolejny wybuch odrzucając go o kilka metrów od samochodu. Jeszcze widział błękitne niebo, jeszcze słyszał głos wyjących syren, jeszcze czuł... strach, a potem cisza. Cisza i ciemność...
Ubrany w krótkie spodenki znowu miał 10 lat. Bawił się z kolegami w chowanego. Ależ sobie znalazł kryjówkę. Beczka po smole. Tutaj nikt go nie znajdzie. Mijały godziny, a on siedział w tej beczce. W końcu zrezygnowany, zdał sobie sprawę, że nikt go już nie szuka. Spojrzał na siebie. Koszulka brudna od smoły, podobnie nowe spodnie i buty, a ręce, nogi, włosy i całe ciało... pożal się Boże. Niedaleko była studnia z pompą, więc w strachu przed gniewem rodziców, postanowił tam się umyć. Po jakimś czasie, nadeszła mama.
- Tomek! Gdzieś Ty się podziewał. Boże! Jak Ty wyglądasz! Marsz do domu!!!
- Mamo, ja nie chciałem, bawiliśmy się w chowanego...
- Do domu powiedziałam! Jak ja Cię domyje?!
Próbowano wszystkiego. Biedna kobieta musiała od sąsiadów pożyczyć solonego masła, żeby domyć Tomasza z tego brudu i smoły. Nieustannie mówiła do niego robiąc mu wyrzuty, a on, jak to dziecko stał w wannie upokorzony i płakał. Spotkanie z ojcem, który wieczorem wrócił z pracy, nie należało do najprzyjemniejszych. Przeprowadzili, prawdziwie męską rozmowę. Ojciec był wściekły, że mama płakała z powodu braku wyobraźni jakim wykazał się dziesięciolatek.
- Mamo... - powiedział cicho.
Nawet się do niego nie odwróciła.
- Mamo... bardzo przepraszam, że się denerwowałaś. Obiecuję, to się już nie powtórzy.
Zapach mleka i oliwy ogarnął go całego, gdy matka przytuliła syna.
- Tomek, martwiłam się, że coś Ci się stało, tak długo Cię szukałam. Nie rób mi tego nigdy więcej.
Poczuł się jakoś słabo. Wszystko zaczęło go boleć i taki dziwny uścisk na głowie. Ale skąd ten dziwny głos, który go wołał?
- Panie Tomaszu, Panie Tomaszu... słyszy mnie Pan?
Poczuł szarpnięcie za ramię. Ból rozrywał mu czaszkę. Otworzył oczy. Zobaczył jakiegoś człowieka ubranego w biały kitel. Potem sufit z jarzeniówkami.
- Gdzie ja jestem? - wyszeptał.
- Dzięki Bogu, wrócił Pan do nas.
- Gdzie ja jestem? - powtórzył pytanie - co się stało?
- Jest Pan w szpitalu. Jestem lekarzem. Jak Pan się czuje?
- Boli mnie głowa i ramię.
Mózg, lotem błyskawicy, przypomniał mu wszystko. Jego samochód wyleciał w powietrze i zdaje się, że on wyleciał razem z nim.
- Będzie Pan żył. To tylko powierzchowne obrażenia i lekkie poparzenie. Czy jest Pan na siłach porozmawiać z policją?
- Z Policją? Po co? Czego oni ode mnie chcą?
- Powiem im Panie Tomaszu, żeby zbytnio Pana nie męczyli.
Lekarz wyszedł. Tomasz rozejrzał się po pokoju. Izolatka. Chronicznie nie cierpiał szpitali. Zresztą leżał w nim po raz pierwszy. Otworzyły się drzwi izolatki i weszło dwóch mężczyzn, ubranych w policyjne mundury. Poczuł ogarniający go strach.
- Dzień dobry, Panie Tomaszu. Jestem Marcin Szmit, a to mój kolega: Grzegorz Nowicki, jesteśmy policyjnymi śledczymi. Czy może Pan odpowiadać na pytania?
- Ale jakie pytania?
- Pana samochód wybuchł pod wpływem podłożonego w nim materiału wybuchowego. Czy ma Pan jakiś wrogów?
- To była bomba???
- Tak, i to profesjonalnie skonstruowana. A zatem, wrodzy?
- Jestem prawnikiem, prowadziłem różne sprawy, nie raz mi grożono, ale przecież... Nie, nikt nie przychodzi mi do głowy. Chociaż, zaraz, w drodze miałem dziwny telefon, ktoś kazał mi wracać do domu, jeśli nie chcę pożałować, że się urodziłem... Dzwoniłem do kancelarii, ale nikt nie odbierał.
- A zna Pan niejaką Danutę Podsiadło?
- Tak, to moja przyjaciółka, ktoś może nawet więcej. A dlaczego Pan pyta?
- Pani Danuta, pracowała dla Pana?
- Tak prowadzi mi kilka spraw, ale co ona ma z tym wspólnego?
- Panie Tomaszu, Pani Danuta...
- Co Pani Danuta?!
Chciał się podnieść, ale ból wydawało mu się rozrywa mu czaszkę od wewnątrz, aż z bólu krzyknął. Jeden z policjantów wyszedł na korytarz i krzyknął:
- Lekarza! Szybko!
Tomasz zdążył tylko w panice zapytać:
- Co z na Danusią? Ludzie powiedzcie co z Danusią?
 Poczuł ukłucie w prawym ramieniu. To pewnie środek uspokajający, policjantów już nie było. Strach mijał, serce powoli wracało do miarowego bicia, zasypiał... i wciąż jeszcze, jak mantrę, powtarzał:
- Co z Danusią, co z Danusią...

sobota, 14 stycznia 2012

Kalejdoskop (4)

Odbił kierownicą w prawo. Wpadł w poślizg, jednak mimo wszystko udało mu się opanować samochód. Zatrzymał się na pustej drodze. Jeszcze chwilę, jakby nie wierzył, że się udało, siedział w wozie.
- Ten przeklęty sen! Zawsze zwiastuje kłopoty - powiedział sam do siebie.
Wysiadł z samochodu. Zimne powietrze dobrze mu robiło, ale serce miał w gardle. Gdyby siłą woli nie opanował emocji pewnie by zwymiotował. Musiał podjąć decyzję, czy jechać dalej, czy wracać. Zawieszony pomiędzy tym co wpajali mu w elitarnej szkole dla chłopców, że prawdziwy mężczyzna jest konsekwentny, silny, odważny, że łatwo się nie poddaje i jest stworzony by walczyć z przeciwnościami, a tym co właśnie odczuwał, czyli irracjonalnym strachem przed utratą życia, cmentarzem i grobem rodziców, był zmuszony wybierać. Albo to co nakazują stereotypy, albo co podpowiada mu serce. Wybrał to pierwsze. Chyba nie mógłby spojrzeć w lustro.
- Muszę pokonać siebie, muszę siebie zwyciężać - powtarzał pod nosem, dodając sobie animuszu.
Kilometry mijały. Minęło także zmęczenie. Adrenalina jeszcze do końca nie opadła, a umysł kazał mu wytężyć wszystkie zmysły, byle bezpiecznie dojechać do celu. Od jakiegoś czasu trzymało się za nim wielkie terenowe auto. "Pewnie nie spieszy mu się, tak jak mnie" - pomyślał. W schowku zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu zdjęcie Danusi.
- Cześć Dana! Co tam?
- Tomek, gdzie Ty się podziewasz?
- Danusiu postanowiłem wyjechać na trzy dni, odpocząć. Chyba praca daje mi w kość...
- Jak to na trzy dni?! Nie rozumiem!?
- No zwyczajnie, na trzy dni: piątek, sobota, niedziela...
- Świnia! - odkrzyknęła Danusia i przerwała połączenie
- Danka?! Danka?!
Zdziwiony spojrzał na telefon. Próbował połączyć się z nią jeszcze kilka razy, ale bezskutecznie. Danuta wciąż odrzucała połączenie. Danusia była kobietą, przy której Tomasz czuł się nadzwyczajnie. W jej towarzystwie nie potrafił kontrolować swoich emocji. Niejednokrotnie zdziwiony swoimi reakcjami i myślami czuł się przy niej jak macho, jak prawdziwy facet. O dziwo, to właśnie ona, albo jej towarzystwo, dodawały mu męskości. Był szarmancki, czarujący, a jednocześnie, co nie przeczy pierwszemu, szorstki, stanowczy, władczy... Jak udawało mu się to wszystko łączyć? Wiedział, że jest w Danusi zakochany po uszy, ale strach.... znowu strach... przed kompromitacją sprawiał, że nigdy nie wyznał co do niej czuje. Znowu zadzwonił telefon.
- Halo. Tomasz z tej strony.
- Gdzie jesteś gnoju!? - krzyknął głos w słuchawce
- Przepraszam, a z kim ja rozmawiam?
- Nie ważne. Ja Ci dobrze radze, wracaj! Wracaj jak nie chcesz żałować, żeś się urodził!
 Przerwane połączenie. O co chodzi? Kto to był? Spróbował połączyć się z Danusią. Cisza. Potem z firmą. Cisza. Zbliżał się do celu swej podróży. Pomyślał, ze głupotą byłoby teraz zawracać. Po kilkunastu minutach pełen niepokoju podjechał po mały wiejski cmentarz. Dziwne telefony i to miejsce okazały się dla niego mieszanką prawie nie do zniesienia. Stanął nad grobami rodziców, a przed oczami przejawiały się sceny z pogrzebu i późniejsze zagubienie małego chłopca. Tylko ten cmentarz wie ile wypił jego łez, kiedy po pogrzebie całymi godzinami potrafił leżeć przy grobach i przytulać się do zimnej ziemi. Odzyskiwał bardzo powoli spokój. Mówił do rodziców:
- Cześć kochani, to ja Tomek, dawnośmy się nie widzieli. Tak tęsknie za Tobą mamo, tak bardzo mi brakuje Ciebie tato. Dlaczego nas to spotkało? Mam firmę, jestem zakochany, i nie wiem nawet czy mnie słyszycie, ale komu mam powiedzieć o swoich sukcesach? Jesteście mi najbliżsi. Tato, nie śnij mi się już tak strasznie, martwię się wtedy, że nie jesteś szczęśliwy. Czy można być szczęśliwym dwa metry po ziemią? Co ja w ogóle robię, do kogo ja gadam?
Zmówił krótką modlitwę Ojcze Nasz i wieczny odpoczynek i już chciał odejść od grobów, kiedy wsią wstrząsnął potężny wybuch...
- O Boże! Moje auto! Moje auto, cholera jasna....!!!

Kalejdoskop (3)

Kiedy się obrócił zobaczył zwęgloną twarz ojca, która wprowadziła go w stan przerażenia. Obudził się zlany zimnym potem, ciężko oddychał, dałby sobie głowę uciąć, że wciąż czuje swąd spalonego domu. Pomimo minionych dni i lat nie mógł się pogodzić ze stratą ukochanych rodziców i swojego małego świata, jakim był ich pełen miłości dom. Ten sen, tak przerażający i realistyczny, prześladował go jakiś czas. Rodzina zastępcza, w której się znalazł po tragedii, próbowała jak tylko potrafiła, zrekompensować mu stratę. Tomek miał wszystko czego potrzebował, i nie chodzi tylko o przedmioty, które dla dziecka mogły mieć wartość, ale przede wszystkim otrzymał miłość, troskę i opiekę. Czas goi rany. Niestety dzisiejsza noc pokazała, że to nie do końca prawda. Nie mógł znieść na jawie wspomnienia zwęglonej twarzy ojca. Spojrzał na zegarek. Znowu ta sama godzina. Napawała go przerażeniem i pomimo swoich trzydziestu lat zwyczajnie w świecie się bał. Ale czego? Ojca, którego tak kochał? Obecności matki, która była dla niego wszystkim? Przezwyciężając strach wziął prysznic. Woda spływająca po jego ciele przynosiła mu ulgę, jakby obmywała go z płomieni które widział jako dziecko. Postanowił, że dzisiaj odwiedzi grób rodziców, nie był już tam tak dawno. Sam przed sobą usprawiedliwiał się, że teraz, gdy się usamodzielnił, ma świetne wykształcenie i dobrą pracę, nie miał czasu jechać do wioski oddalonej o trzysta kilometrów tylko po to, żeby zapalić znicz i powspominać. Zresztą zawsze te wspomnienia budziły w nim lęk i już jako dziecko bronił się rękami i nogami przed tym cmentarzem i dwiema smutnymi mogiłami. Nagle na plecach poczuł ostry strumień zimnej wody wyrywający go z rozmyślań. Skończyła się ciepła woda w bojlerze. Zapach świeżej kawy pobudził go do działania. Ponieważ już świtało i pora była odpowiednia, zadzwonił do pracy. Nagrał się na automatycznej informując swoich pracowników, że dzisiaj nie przyjdzie do pracy. Firma dobrze się rozwijała, panowała w niej rodzinna atmosfera, pracownicy byli świetnymi fachowcami i jego przyjaciółmi, więc spokojnie mógł sobie na to pozwolić. Spakował torbę, dosłanie kilka najpotrzebniejszych rzeczy i ruszył w drogę. Po kilku kilometrach musiał się jednak wrócić. Maił obsesje na punkcie zakręcania głównych zaworów gazu i wody w domu, nie tylko wtedy gdy miało go nie być kilka dni, ale nawet gdy wychodził do pracy. Czy można było się mu dziwić? Jego rodzinny dom i rodzice spłonęli pod gruzami właśnie z powodu wybuchu gazu. W końcu targany skrajnymi emocjami i jakimś dziwnym poczuciem niepokoju jechał do miejsca, gdzie życie odbyło tragiczne przedstawienie pt. początek strachu. Droga szybkiego ruchu po której jechał wydawała mu się jakaś złowroga, jakby wyjęta z horroru. Podnosząca się z niej delikatna mgła potęgowała to wrażenie. Wczesna pora dnia i jeszcze wcześniejsza pobudka w postaci zmęczenia dawały mu się we znaki. Jeszcze kilka kilometrów i zatrzyma się na kawę, odetchnie. Znużenie jednak było coraz silniejsze. Zasnął. Może minął ułamek sekundy, gdy usłyszał klakson i zobaczył przed sobą ogromne światła ciężarówki i dwie uśmiechnięte twarze: mama i tata...
- O Chryste Panie! - zdążył wykrzyknąć.
...

piątek, 13 stycznia 2012

Kalejdoskop (2)

Z daleka usłyszał bijące dzwony parafialnego kościoła, do którego chodził z rodzicami co niedzielę. Fascynowała go ta atmosfera tajemnicy. Mógłby godzinami wpatrywać się w obrazy i freski, zamęczając matkę i ojca pytaniami o biblijne historie. Podniósł się z ziemi. Spojrzał w stronę wieży kościelnej. Westchnął głęboko jakby chciał zmieścić w płucach całą tę atmosferę spokoju. Nagle, jakby rażony piorunem, zdał sobie sprawę, że dzwony biją smutno, jakby żałobnie. Instynktownie obrócił się w stronę swojego domu. Jego kochana wioska skąpana w słońcu wyglądała cudownie. Nigdy nie zapomni tego widoku, tu jest jego mała, kochana ojczyzna. Jednak coś mąciło ten błogi widok. Słup czarnego dymu unosił się dokładnie nad miejscem gdzie stoi ich dom. Serce zaczęło w nim walić jak młotem. Chciał biec, ale jakaś nie znana mu siła, wryła go głęboko w ziemię. Choć bardzo chciał, nie mógł uwierzyć w to, co jego oczy wysyłały rozumowi. Nagle, jakby oszalały, wyrwał się nieznanej sile i zaczął biec. Po jego twarzy spływały łzy, wiatr rozwiewał jego blond czuprynę i pękało mu serce, już sam nie wiedział czy z wysiłku czy strachu. Pędził jak szalony, nic nie mogło go zatrzymać.Coraz wyraźniej słyszał wycie syren.
Kiedy dotarł na skraj wioski, drogę zagrodziła mu kobieta w średnim wieku. Znał ją, tutaj wszyscy się znają.
- Tomek, nie idź tam!
- Proszę Pani, co się stało?
Nie czekając na odpowiedź chciał ją wyminąć. Lecz jej młode, silne ramiona zatrzymały go.
-Nie możesz tam iść! Słyszysz?!
Tym razem po jej twarzy przebiegł dreszcz emocji i rozpłakała się na dobre tuląc Tomka do siebie. Poczuł ten znany zapach mleka i oliwy, znany zapach miłości, której na imię mama. Chciał się wyrwać, szarpał się... Z jego gardła nagle wyrwał się krzyk rozpaczy:
- Mamo!!!! Tato!!!!
Pękł. Schował się w ramionach kobiety i płakał. Zrozumiał, że stało się najgorsze. Podjął jeszcze jedną desperacką próbę ucieczki, ale i tym razem nie udaną. Szlochał i powtarzał jak opętany: mamo, tato, mamusiu... Trudno mu było oszacować jak długo trwał w ramionach sąsiadki, a kiedy ta zwolniła uścisk w końcu udało mu się uwolnić. Niczego nie mógł być pewien. Może to tylko spłonął ich dom, może rodzice czekają na niego i umierają ze strachu. Biegł. Jeszcze tylko ta ulica... Zatrzymał się. Jego oczom ukazał się ich dom otoczony taśmą policyjną, mnóstwo gapiów, policjantów i trzy wozy strażackie. Z domu buchał czarny dym, jedna ze ścian zawaliła się do środka, wciąż widział płomienie i strażaków walczących z żywiołem. Nagle poczuł na ramieniu silny uścisk dłoni i znajomy głos:
- Tomek! Jezus Maryja! Tomek! Ty żyjesz!





czwartek, 12 stycznia 2012

Kalejdoskop (1)

Zgnieciona trawa pod jego plecami zaczęła dawać mu się we znaki. Dziwne zimno rozchodziło się po jego ciele, jednak nie miał ochoty podnosić się z błogiego letargu w jakim trwał już dłuższy czas. Niebo nad jego głową było tak bardzo błękitne, że pomyślał nawet, iż chyba przez całe swoje krótkie życie, nie widział tak pięknego nieba, chmury które przesuwały się firmamencie miały tylko dla niego swój występ przeistaczając się, pod wpływem jego wybujałej fantazji, w różne znane mu kształty. Nieopodal drzewo, które dla niego wiele znaczyło, do którego nawet kiedyś się przytulał, zdawało się, że śpiewa, a promienie słońca maja w jego liściach schronienie przed żarem i scenę dla niezwykłego tańca miliona migotających iskierek. Czy na świecie mógł być jeszcze ktoś tak szczęśliwy jak on? Zdawało mu się, że pośród milionów istnień ludzkich jego właśnie wybrał Bóg do pełnego szczęścia. Jako młody dwunastoletni chłopiec nie musiał się o nic martwić, o wszystko dbali rodzice. Mama, kobieta prawdziwie powołana do bycia matką, której ręce pachniały mlekiem i oliwą, a w jej dobrych oczach chłopak zawsze widział miłość i troskę, była cudem. Włosy matki, którymi potrafił się bawić leżąc całymi godzinami głową opartą na jej kolanach, miały kolor pięknego orzecha. Widział w niej piękną, smukłą kobietę, człowieka tak delikatnego i kruchego, a zarazem zdecydowanego, silnego i potrafiącego zawalczyć o swoje, że budziła się w nim tylko miłość i spokój. Ojciec, mężczyzna jeszcze młody, którego spracowane dłonie, ściskające syna, dawały poczucie bezpieczeństwa. Kiedy był w jego silnych i muskularnych ramionach nie było dla niego takiej mocy, której razem, ramię w ramie, nie mogliby pokonać. Zawsze chciał być taki jak ojciec: męski, twardy, stanowczy, konsekwentny, a jednocześnie delikatny, kochający i czuły. Do tego stopnia kochał ojca i matkę, że kiedy przez przypadek stał się świadkiem ich pieszczot, poczuł dziwne ukłucie zazdrości, którego wspomnienie czasem otwierało w nim nieznane pokłady strachu. Leżał sam na środku łąki. Koniki polne, ptaki, liście drzewa, chmury i błękit nieba zdawały się grać dla niego koncert. Był na prawdę zadowolony i choć koszula była już mokra od trawy leżał tak, jakby przeczuwając, że życie nie może być tak szczęśliwe zawsze, jakby przeczuwając, że za zakrętem godzin i mijających dni, czai się na niego bliżej nie określone zło. Gdyby wiedział jak bardzo było blisko...