niedziela, 26 lutego 2012

Będziemy sądzeni z miłości (3)

W zimnym ciemnym pomieszczeniu, który trudno nazwać pokojem, paliła się tylko świeca. Marta nie czuła wszechobecnego chłodu tylko ból w dłoniach. Zdała sobie sprawę, że rodzi się z zaciśniętych mocno palców na paciorkach różańca. Po jej policzkach spływały łzy. Cichy, ledwie słyszalny szept wydobywał się z jej ust.
- Najświętsza Panienko, Matuchno kochana, błagam Cię, proszę, ja nędzna taka, nic nie warta przed twoim obliczem, wysłuchaj moich próśb, zabierz mnie stąd, niech choć jedno marzenie, które noszę w sercu stanie się rzeczywistością. Tak bardzo jestem Ci wierna, tak bardzo Cię kocham pomimo tego wszystkiego co mnie w życiu spotkało, pomimo tego całego bólu jaki noszę na swojej duszy, pomimo tego, że mnie nie oszczędzasz, dlatego ośmielam się błagać, żeby ksiądz zechciał mnie wziąć do siebie. Gdzie będzie mi lepiej Matuchno, jak nie u Twojego sługi? Składam Ci uroczysty ślub, że jeśli zechcesz wypełnić moją prośbę, już nigdy o nic dla siebie nie poproszę, już nigdy nie będę Ci się narzucać i podejmę post jako wynagrodzenie za wszystkie moje ciężkie grzechy i dla Ciebie Matko stanę się świętą, dla Ciebie wyrzeknę się wszystkiego, oddam Ci duszę swoją. Obiecuję, że nigdy, na nic, nie będę się skarżyć, ale w pokorze przyjmować będę wszystko... Błagam Cię... Czy mnie słyszysz? Czy moje łzy, moje nędzne życie, nie zbudzi w Tobie litości? Proszę Cię... Proszę...
Zmęczona modlitwą, skulona w kłębek, w rogu swojej nędznej nory, powtarzała wciąż jak mantrę słowa błagania. Powieki zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa żądając odpoczynku i zasłużonego snu. Jednak walczyła i siłą woli składała swe modły. Otrzeźwiło ją delikatnie skrzypnięcie drzwi.
- Marto, śpisz?
- co ty tutaj robisz? Jeśli pan zorientuje się, że tu przyszedłeś, obojgu da nam nauczkę
- nie martw się pan już śpi
- ale Małgorzata nie śpi, wiesz do czego zdolna jest ta kobieta, gotowa jest poświęcić wszystko, żeby kogoś unieszczęśliwić
- do diabła Marto, gdzie ty jesteś?
- tutaj, w kącie

Małgorzata postanowiła porozmawiać z Martą o propozycji pana Ferdynanda, w końcu to jej, jako najważniejszej ze służby należała się posada farskiej gospodyni. Niby w czym ona była lepsza ode mnie? Te kilka lat mniej? To raczej argument przemawiający na „nie”. Ładna buzia, zgrabne ciało? Ludzie będą gadali, że pleban ma nieczyste zamiary wobec tej głupiej małej. Tak, przekona ją, że będzie na ustach wszystkich i nikt nie da jej spokoju, że stanie się bardziej nieszczęśliwa niż jest. Im więcej o tym myślała, tym większa złość i nienawiść do Marty budziły się w jej sercu. Musi z nią pomówić jeszcze dzisiaj. Najciszej jak potrafiła, boso, żeby nie zdradziły jej kroki, zeszła do pokoju Marty. Minęła ciemne korytarze skradając się jak złodziej, ciemności nie były dla niej przeszkodą, znała ten dom na pamięć, każdy kamień, każdy zakamarek jak własną kieszeń. Zaskoczona zobaczyła, że drzwi Marty nie są do końca zamknięte. Nikły płomień świecy wylewał się cienką strugą i tańczył na ścianie. Wyostrzony przez ciemność słuch wyłapał szepty. Marta nie była sama? Któż u licha o tej porze może być w domu? Podeszła bliżej. Może uda się coś dokładniej usłyszeć.

- Marta? Boże Najwyższy, co się stało? Dlaczego płaczesz?
Mężczyzna usiadł obok niej. Wziął jej zimne dłonie zaplątane w różańcowe koraliki w swoje dłonie i przytulił ją do siebie.
- jeśli ten drań cię skrzywdził, zabije go. Przyjdzie taki dzień, że nie wytrzymam i go zabije
- przestań - szepnęła wtulona w jego ciało Marta - nie skrzywdził mnie
- to powiedz co się stało?
- Janie. Jesteś mi tak bardzo bliski, ale jutro być może będziemy musieli się rozstać. Pan odda mnie na służbę na plebanię
Jan, stajenny w dworze Pana Ferdynanda nikomu tak dobrze nie życzył jak Marcie. Jednak ta wiadomość jak bolesny cierń odbiła się na jego sercu ale nie dał po sobie nic poznać.
- to chyba radosna wiadomość
- tak bardzo chciałabym wydostać się z tego piekła, że proszę Matkę Bożą ze łzami w oczach, żeby zechciała spełnić moją prośbę
- spełni ją, zobaczysz, nawet pleban nie oprze się twojemu wdziękowi
Pomimo wypowiadanych słów pociechy Jan doznał dziwnego stanu. Czuł się z tym źle, że nie mówi prawdy. Oddałby wszystko, żeby tylko codziennie widywać Martę, spijać z jej ust każde słowo i upijać się dźwiękiem jej głosu. W ułamku sekundy postanowił, że nie dopuści do tego, żeby odeszła. Jego serce trawiła niepohamowana chęć wyznania prawdziwych uczuć i skłonienie jej by odrzuciła propozycję plebana. Ale co ona miała do gadania, pan ją odda i już. Trzeba szukać innego sposobu. Oczami wyobraźni widział już siebie błagającego księdza, żeby odstąpił od swych zamiarów i w zamian za ukochaną wziął Małgorzatę, albo inną służącą.  Szybko jednak się zreflektował. Co to za miłość, która każe ukochanej zostać w piekle? Czy można domagać się swojego szczęścia unieszczęśliwiając kogoś kogo się kocha? Gdyby tylko wyszło na jaw, że przez niego Marta została we dworze, znienawidziłaby go do końca swojego życia, a i on chyba znienawidziłby samego siebie... Tak, skaże się na wieczną tęsknotę, byleby Marta była szczęśliwa... Swoich postanowień nie był jednak do końca pewny…
- Janie, idź już. Dziękuję, że przyszedłeś
- pójdę Marto, dziękuję ci za wszystko...
- nigdy o Tobie nie zapomnę, jesteś jedyną pociechą w tym ciemnym świecie
- i ja nie zapomnę
Ucałował ją w czoło tak czule jak tylko potrafił. W tym jednym pocałunku oddał wszystkie najlepsze uczucia jakie znał, a nawet takie jakich chyba aniołowie w niebie nie żywią do Stwórcy Wszechświata. Ból straty koił zapach jej włosów, który wciągał, żeby zapamiętać na chwile samotności i tęsknoty. Musiał zapamiętać także zimno jej dłoni. Opuszkami palców chłonął jej dotyk. Jak może to wszystko stracić, nie tak nagle… Wstał. Dobrze, że półmrok panował w tej norze, mógł swobodnie otrzeć łzy

Małgorzata szybko i zwinnie wycofała się spod uchylonych drzwi. Miała plan. Czego nie dosłyszała to sobie dopowiedziała. Zniszczy ich, przecież pan nie odda pod dach księdza cudzołożnicy, a ten jej nie weźmie. teraz moja szansa. Uśmiechnęła się do siebie. Nie trapiły jej żadne wyrzuty sumienia...

piątek, 24 lutego 2012

Będziemy sądzeni z miłości (2)

Pan Ferdynand był niskim, łysiejącym mężczyzną, który lata swej młodości miał już dawno za sobą. Jego wzrost i łysa głowa były na dla niego źródłem nieopisanych tortur. Wystarczyło, że jakiś inny mężczyzna był od niego wyższy, a wpadał w dziwny stan, który można opisać jako mieszanka smutku i wściekłości. Rekompensował swoje kompleksy znęcając się nad poddanymi. Na wsi krążyły o nim historie budzące krew w żyłach. Niektórzy nawet mówili, że oddał swoją duszę diabłu i przestrzegali dzieci by nigdy panu nie patrzeć prosto w oczy, bo można zobaczyć w nich swoją przyszłość. Sam Ferdynand jednak nie uważał się za złego człowieka, wprost przeciwnie, czasem nawet zdawało mu się, że jest przez Boga wybrany żeby ratować biedne dusze od potępienia. Może gdyby został kiedyś księdzem... Jego biedna małżonka nie wytrzymała długo z ukochanym. Widziała w nim kiedyś człowieka o anielskim sercu, jednak po ślubie i dla niej stał się wcieleniem zła. Poniżana przez swego męża szybko zachorowała i spoczęła na parafialnym cmentarzu. Smutny był jej grób, jedyny na wielkiej połaci ziemi, którą dobrodusznie Ferdynand po śmierci małżonki ofiarował księdzu proboszczowi. Uważał, że poświęcił tak wiele ziemi, ze Zbawiciel pewnie przyjmie go po śmierci w bramach raju i podziękuje mu, za jego czyn wielkiej dobroci i miłosierdzia. Takie myśli budziły się w nim szczególnie wtedy gdy karał ludzi za najmniejsze przewinienia. Myślał wtedy, że w taki sposób staje się właśnie dobry, bo ratuje ich przed karą ognia piekielnego, o którym lubił rozmawiać z plebanem na wieczornych kolacjach. Tak, był pośrednikiem, aniołem, który miał swoją misję do spełnienia na tym łez padole. Kiedy zasiadał na honorowym miejscu w parafialnym kościółku i wpatrywał się w drewniane figury czuł to doskonale, wiedział, że jest powołany. Nie przeszkadzało mu zupełnie to, że krzywdził ludzi, bo myślał, że tak jak Zbawiciel nie był rozumiany przez swoich ziomków, tak i on nigdy nie zazna spokoju w tej wsi. W gruncie rzeczy jednak był zepsuty do cna i zły jak cały legion przybyły z piekła na ziemię. Jego biedną duszę toczyła gorzka nawałnica złych myśli, przekleństw i bluźnierstw. W samej jego postawie było coś co odpychało, jego oczy, jakby za mgłą, zdradzały jego niezrównoważony umysł, doskonale skrojone ubrania potęgowały tylko to wrażenie. Przed takim człowiekiem stała teraz Marta ze łzami w oczach czekając tylko, kiedy lawina tego zła wyleje się z jego serca i zmiecie ją z powierzchni ziemi. Stała tak w drzwiach sparaliżowana strachem. Nie mogła powiedzieć ani jednego słowa, nie mogła ruszyć stopą. Przez jej głowę przemknęła myśl, że pewnie rzucił na nią jakiś urok i jej biedna dusza zostanie potępiona w morzu ognia. Niespodziewanie Ferdynand, jakby niesiony jakąś siłą dopadł jej ramion. Złapał ją tak mocno, że myślała, iż ją zmiażdży. Potrząsał nią i krzyczał.
- Marta! Spóźniłaś się do diabła!
Nie mogła odzyskać głosu. Stała wpatrzona w jego ziejące gniewem oczy i już prawie widziała w nich swoją przyszłość: grób zbity z desek, samotny i bardzo oddalony od swej pani.
- czy ty dziewko słyszysz co ja do ciebie mówię?!
Po jej policzkach tylko płynęły łzy. Wiedziała, że to już jest jej koniec. Pan pewnie każe ją wychłostać tak mocno, że tego nie przeżyje. Co prawda nie miała dla kogo żyć, ale żyć chciała, nawet w takim domu i z takim panem, byle żyć. Pan zbliżył swoją twarz do jej twarzy.
- skaranie boskie z tymi wieśniakami! Daruje Ci dzisiaj bo jesteś mi potrzebna, ale pamiętaj, obudź się, bo więcej nie okaże Ci łaski.
Odór alkoholu jaki wydobył się z ust tego potwora otrzeźwił ją, choć raczej powinien sprawić, że i ona poczuje się pijana.
- przepraszam pana najpokorniej jak potrafię i proszę o wybaczenie. Obiecuję, że już nigdy, ale to nigdy nie będzie miał pan przeze mnie powodów do smutku - wybełkotała przez łzy i odstawiwszy garnek z wodą rzuciła się do stóp Ferdynanda całując je i błagała o przebaczenie.
- żałujesz swojego występku?
- tak bardzo żałuję i przysięgam na Najświętszą Panienkę, że nigdy się to nie powtórzy.
- dzięki mnie, nasz Zbawiciel daruje ci ten grzech. Wstawaj! Woda zrobi się zimna i znowu mnie rozzłościsz!
Marta przygotowała kąpiel i drżącymi dłońmi myła swojego pana. Zbierało się jej na wymioty, ale sama nie wiedziała czy ze strachu, czy z obrzydzenia.
- powiedz Małgorzacie, że jutro na kolację przyjdzie pleban
- tak jest mój panie
- znasz Katarzynę, którą służyła u księdza jako gospodyni?
- tak mój panie, znam
- dzisiaj nasz Pan Jezus Chrystus zabrał ją do siebie
- niech światłość wiekuista jej świeci - sama nie wiedziała, skąd jej się to wzięło
- jesteś pobożna i ładna. Strawy przygotowujesz nie najgorsze. Pleban szuka nowej gospodyni
- dziękuję panu, zbyt pan łaskawy…
- jutro przygotujcie dobrą kolację. Pokaże cię księdzu. Jeśli zechce oddam cię na służbę na plebanię
W sercu Marty od wielu dni zaświeciło słońce nadziei. Jeśli ksiądz zechce ja przyjąć uwolni się od tyrana...

czwartek, 23 lutego 2012

Będziemy sądzeni z miłości (1)

Był rok 1805 zawierucha wojenna zbliżająca się do granic Polski i Napoleon Bonaparte nie robiły wielkiego wrażenia na Marcie, zresztą nie wiele wiedziała, tylko tyle ile zdołała usłyszeć podczas służby przy stole. Zmierzch zbliżał się do dworu tak jak zawsze i chyba razem z nią nic sobie z tych niepokojów nie robił. Gdzież ona, służąca w domu bogatego Pana, śmiałaby nawet myśleć o wielkim świecie i marzyć o tym, żeby się wyrwać z tego kieratu. Zapaliła w piecu i ogrzała skostniałe od zimna ręce. Wstawiając wielki garnek na piec w myślach przeklinała dzień w którym jej płuca zasmakowały powietrza, ba! nawet przeklinała ten dzień, kiedy jej matka z tym nieznanym mężczyzną udała się do stajni. Napawało ją to wszystko obrzydzeniem. Wciąż wydawało się jej, że taki człowiek poczęty na brudnym sianie w stajni, musi być strasznie brzydki. Nie wiedziała w jak wielkim tkwiła błędzie. Potem przeklinała także kolejne dni dzieciństwa, czyli ciężkiej pracy w polu i przy krowach. Musiała wstawać jeszcze przed świtem, żeby przebyć kilka kilometrów do sąsiedniej wioski, gdzie za cały dzień jaki spędzała z krowami na pastwisku, dostać miskę mleka albo kubek maślanki. Cudem były dni, kiedy pan dawał jej odrobinę masła. Nigdy nie mogła poznać jego smaku, jedynie zapach. Myślała nawet, że tak pachnie niebieskie zbawienie, zupełnie inne od tego o którym mówiła jej matka, że pachnie jak  kościelne kadzidło. Jedyne miłe wspomnienie z dzieciństwa jakie miała to zabawy z jej bratem Janem. Ten chłopak, choć młodszy, budził w niej dziwne uczucia, których się wstydziła. Odrzuciła szybko te wspomnienia. Nie wiedzieć dlaczego, wolała raczej pogrążać się w złych myślach, które o dziwo nie budziły w niej smutku. Przeklinała więc dalej swoją matkę. Nie mogła jej ani wybaczyć, ani zapomnieć, że Jana i ją oddała, za kilka marnych monet na służbę. Jan pewnie tak samo cierpiał z nadmiaru pracy jak ona. Co to za matka, która pozbywa się dzieci, rozłącza je, choć doskonale wiedziała, że pomiędzy nimi była niezwykła nić miłości i porozumienia. Co wieczór Marta klękając do modlitwy zmawiała pacierz za brata, modląc się gorąco, żeby Najświętsza Panienka, pozwoliła im jeszcze kiedyś się spotkać. Modliła się jeszcze o coś, o czym wiedział tylko sam Bóg, ale i tak nie wierzyła, że kiedyś będzie dla niej tak łaskawy i spełni jej prośbę. Tymczasem w kuchni zapanował mrok. Zapaliła trzy lampy olejowe z palnikiem z palnikiem Arganda, wzięła do reki wiaderko i nóż i zaczęła obierać ziemniaki na jutrzejszy obiad. Musiała mieć wszystko przygotowane bo w ciągu dnia nie była w stanie wyrobić się z obowiązkami. Bała się także swego Pana, który był człowiekiem surowym i miał sadystyczne zapędy wobec swoich poddanych. Bliskość tego człowieka paraliżowała ją zupełnie. Zbyt wiele razy widziała jak Pan Ferdynand obchodzi się z ludźmi, którzy nie spełniają jego zachcianek lub robią to nie na czas. Rozmyślania przerwały jej skrzypiące drzwi w których pojawiła się Małgorzata. Ta kobieta z kolei budziła w niej nerwy. Z byle powodu panikowała i wciąż narzekała na swój ciężki los, choć wcale nie było jej tak źle. Rządziła całą służbą w domu, ale robiła to tak chaotycznie i tak szybko zmieniała decyzje, że była wśród współpracowników bardzo nie lubiana. Ona sama starała się ze wszystkich sił zachować spokój, ale nie mogła. Zwyczajnie w świecie nie potrafiła opanować swoich skłonności do krzyku, a zaraz potem do łez. W oczach Marty była niezrównoważona, ale takich Pan lubił. Zresztą pomimo swojej niezaradności była sprytna jak lis i zawsze kary za jej niedociągnięcia spadały na innych.
- na litość Boską! Marta! Jeszcze nie jesteś gotowa?
- Małgorzato, przecież jeszcze nie jest tak późno...
- jak nie jest późno?! Zmrok już za oknami. Trzeba Panu przygotować kąpiel
- Woda już na piecu. Właśnie doskonale się będzie nadawać
Małgorzata wzięła mały stołeczek i usiadała obok Marty. Pogłaskała ją po głowie.
- Marto...
- co się stało Małgorzato? tylko proszę cię nie panikuj, powiedz spokojnie co się stało
- Marto... Pan chce, żebyś ty dzisiaj towarzyszyła mu podczas kąpieli.
Serce Marty zadrżało i zrobiło się jej niedobrze. Przecież Małgorzata wiedziała, że to najgorsze ze wszystkich zajęć i wolała chłostę niż kąpać tego obleśnego typa.
- Idź! Już czas! Przygotowałam ci wszystko w komnacie. Pospiesz się! Nie siedź tak! Wiesz co będzie jeśli pan będzie tam przed tobą! - wpadła w panikę Małgorzata.
Marta pospiesznie wstała, zdjęła brudny fartuch, umyła ręce i namaściła je oliwą. Ze łzami w oczach wzięła garnek z pieca i ruszyła w stronę drzwi. Serce miała w gardle. Wbiegając po schodach na piętro i mijając komnaty zastanawiała się co ją czeka. Wiedziała, że niczym dobrym się to nie skończy. Trzęsąc się jak osika otworzyła drzwi komnaty. Przy oknie, tyłem do niej, czekał już Pan Ferdynand. Spóźniła się...
Moja kochana Pani Wiesia opowiedziała mi trochę o historii domu w którym obecnie mieszkam. Myślę, że to doskonały temat. No to zaczynam i do dzieła. Pozdrawiam czytelników.

środa, 15 lutego 2012

Kalejdoskop (17) KONIEC

Oczom Kamila ukazała się postać Doroty trzymającej w rękach broń. Celowała w niego.
- Witaj kochanie. Nie mamy wiele czasu. Wybacz - powiedziała szybko.
Strzeliła. Kamil rażony kulą padł na ziemię martwy. Miał otwarte oczy w których widać jeszcze było zdziwienie pomieszane z przerażeniem. Zaraz po strzale wbiegli do domu policjanci. Widok masakry jaka dokonała się w tym domu przyprawił ich o drżenie. W tej małej, spokojnej mieścinie, nigdy nie wydarzyło się nic podobnego. W czasie przeszukania domu odnaleźli drżącą i zalęknioną Dorotę skuloną w kącie sypialni. Na łóżku leżał martwy Tomasz. W jego dłoniach znajdowała się broń. Mateusz leżał u jego stóp i cicho jęcząc trzymał się za ramię, z którego sączyła się krew...
Dorota była w szoku i nie mogła zeznawać. Zwłoki Tomasza i Kamila odwieziono do kostnicy, a Dorotę i Mateusza do szpitala. Policyjni technicy zabrali się do zabezpieczenia śladów. Nad ranem, kiedy słońce wschodziło na czerwono nad ich domem, policja kończyła pracę. Zamknięto i zaplombowano drzwi tego domu, w którym rozegrała się misteryjne zaplanowana gra. W toku śledztwa wykazano, że Kamil zazdrosny o majątek Mateusza chciał przejąć kancelarię i zniszczyć Tomasza, którego szczerze nienawidził. Zakradł się więc wieczorem do jego garażu i podłożył ładunek wybuchowy. Składniki tej bomby odnaleziono w piwnicy domu Kamila i Doroty. Kilka dni później, mniej więcej w taki sam sposób, zepsuł hamulce w samochodzie Danuty. Dorota zeznała, że Tomasz przyszedł do ich domu wieczorem. Był wściekły, miał broń, groził, że ją zabije. Całe szczęście, że pojawił się Mateusz, który próbował ją przed nim obronić. W wyniku bójki pistolet wystrzelił i Mateusz został ciężko raniony. Kiedy do domu wszedł Kamil, Tomasz również i jego zabił z zimną krwią. Wtedy Dorota wykorzystując jego chwilową nieobecność ukryła się w rogu sypialni. Tomasz, według jej relacji, popełnił samobójstwo przykładając sobie do piersi pistolet. W kieszeni spodni Tomasza znaleziono strzykawkę z trucizną pod wpływem której Danusia zmarła. Na strzykawce tylko jego odciski palców. Wyznała, że pewnie zabił ją z zazdrości ponieważ ta była nieczuła na jego zaloty. Kamila i ją chciał zabić w akcie zemsty. Wszyscy przecież wiedzieli, że tylko Kamilowi mogło zależeć na śmierci Tomasza. Do tego chciał także pozbyć się żony w samochodzie której również podłożył ładunek wybuchowy. Śledczym prawie wszystko się zgadzało. Nie ważne były sprzeczności i niewyjaśnione do końca sytuacje. Najważniejsze, że mieli sprawców, motywy i mniej więcej wszystko trzymało jakoś kupy, czyli mniej papierkowej roboty. Zeznania Mateusza pokrywały się co do joty z zeznaniami Doroty, co tylko uwiarygodniło wersję wydarzeń podanych przez kobietę. Pracownicy kancelarii przesłuchani na okoliczność tych wydarzeń chórem orzekli, że Kamil byłby do tego zdolny, a Tomasz... Cóż, Tomasz... wydawało się im, że dobrze go znają... Jak bardzo człowiek potrafi się mylić, kiedy mówi, że dobrze zna drugiego.

Kilka tygodni później odbyły się trzy pogrzeby. Najpierw Danusi, potem Kamila i na końcu Tomasza. Zapłakana Dorota i wstrząśnięty Mateusz uczestniczyli we wszystkich trzech świetnie odgrywając swoją rolę ofiar.

Wiatr rozwiewał liście na cmentarnej alejce i słońce chyliło się już ku zachodowi. Podobnie jak w tamten poranek niebo było czerwone... Dwoje ludzi powoli zmierzałó do bramy wyjściowej.
- Kochanie udało się - powiedział Mateusz
- Udało się - odetchnęła z ulgą Dorota
Mężczyzna objął kobietę, pocałował ją w czoło i wyszeptał:
- Na zawsze razem... związani tajemnicą.
- Tak, kochany, na zawsze razem.

Na grobach paliły się znicze. Na każdym widniał napis: "Światło od przyjaciół".


THE END

piątek, 10 lutego 2012

Kalejdoskop (16)

Tomasz jakby się przebudził z dziwnego letargu, który go ogarniał i zaczęło docierać do niego, że wszystkie kłopoty ostatnich dni wynikają z zazdrości Mateusza.
- Mateusz, posłuchaj - powiedział cicho zwiesiwszy głowę - jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze możesz zawrócić z tej bezsensownej drogi. Jesteś prawnikiem, zdajesz sobie sprawę z konsekwencji tego co zrobiłeś? Chcesz nasz wszystkich pozabijać. Ale pomyśl: co dalej? Pomyśl, jak będziesz żył z takim ciężarem, który właśnie na siebie włożyłeś... Nie jesteś zły, przecież się znamy. Opętało cię uczucie zazdrości, a ja przecież nigdy Danusi nie wyznałem miłości, nie miałem odwagi zbliżyć się do niej. Jesteśmy przyjaciółmi. Może, gdyby nie twoje wyznanie przede mną, już dawno bym to zrobił, ale coś kazało mi czekać, coś nie pozwalało mi... jakby pamięć tamtych słów zamykała mi usta, zamykała serce... Posłuchaj, wszystko się przecież jakoś ułoży. Narobiłeś już tyle zła, zafundowałeś tym, których kochasz tyle cierpienia. Zanim cokolwiek zrobisz, zastanów się czy warto...
- Pomożemy Ci - wtrąciła się Dorota - twoi przyjaciele to jedni z najlepszych adwokatów. Mateusz błagam cię nie rób głupstw, odłóż tę strzykawkę...
- Jesteście żałośni. Błagacie mnie o litość. A kim wy dla mnie jesteście? Ty i Kartofel, zawsze byliście dla mnie śmieciami, pasożytami, które wykorzystywały dobre serce Tomka. A Ty z kolei stałeś się moim pierwszym wrogiem. Jednak to prawda, że od miłości do nienawiści dzieli ludzi tylko krok. Pierwszy przekroczyłeś niedozwoloną linię. Ale odłożę te strzykawkę.
- Boże, dziękuję Ci - powiedziała z ulgą Dorota.
- Nie ciesz się tak mam coś lepszego w planie.
Mateusz wyciągnął zza pleców rewolwer i wycelował w Dorotę.
- Żegnaj, i pozdrów Kartofla.
Tomasz krzyknął z przerażenia, ale lufa wycelowana w kobietę, nagle zmieniła swoje położenie i złowrogim ciemnym okiem patrzyła na Tomasza. Trwało to wszystko sekundy. Mateusz strzelił. Tomasz rażony kulą osunął się na łóżko. Puchowa pościel nabierała krwi, która sączyła się jego ciała. Znowu stał na oświetlonej słońcem łące, znowu czuł błogo spokój, jak w dzieciństwie. Widział swoje drzewo pod którym tak lubił trwonić czas. Wydawało mu się, że nareszcie jest w domu...

Dorota, wykorzystując moment konsternacji, w panice rzuciła się na Mateusza. Długo się z nim szarpała. Padł kolejny strzał...

Do nieprzytomnej Danuty zbiegli się lekarze.
- Szybko! Elektrowstrząsy!
Ogromne zamieszanie wokół łóżka Danuty i pozorny chaos miał sprawić, że powróci z długiej wędrówki w głąb tunelu na końcu którego świeciło piękne światło. Wabił ją ciepły i miły głos, dodawał jej otuchy. Czuła, że jest uwolniona od wszelkich trosk, kiedy usłyszała głos, jakby z zaświatów.
- Pani Danuto! Pani Danuto! Tracimy ją...
Obejrzała się za siebie, ale zobaczyła tylko ciemność, więc dalej brnęła do światła. Miłość zalewała jej serce i spokój koił jej umysł. Tak długo szukała szczęścia. Nareszcie je znalazła...
- Jest godzina 20. 58 - powiedział spocony lekarz - stwierdzam zgon.
Jej ciało przykryto białym prześcieradłem....

Kamil pędził jak szalony. Przejechał na kilku czerwonych światłach. Nie umknęło to uwadze policyjnym kamerom. Za jego rozpędzonym samochodem jechały trzy radiowozy. "Bardzo dobrze" - pomyślał Kamil – „potrzebujemy policji”. Już zbliżał się do domu w którym był Mateusz i zagrożona Dorota. Nagle okolicą wstrząsnął wybuch. Jakby w zwolnionym tempie widział jak najpierw rozpada się garaż w którym stała mazda, a następnie ogień zajmuje ich dom. Zatrzymał w się w bezpiecznej odległości i wybiegł z samochodu, krzycząc:
- Dorota! Jezus Maryja! Dorota!!!!
Wpadł do domu od kuchni, a kiedy drzwi zatrzasnęły się za nim. Policjanci biegnący w jego stronę usłyszeli strzał....

poniedziałek, 6 lutego 2012

Kalejdoskop (15)

Kamil jechał do szpitala. Z rozmowy z Mateuszem dowiedział się, że Danuta nie jest w najlepszym stanie. Zaniepokoiło go to, ponieważ dzisiaj miała wyjść ze szpitala. Nie można ufać temu człowiekowi, który próbuje ugrać wszystko na nieszczęściu Tomasza i Danusi. Z dochodzenia jakie Kamil przeprowadził na prośbę Doroty wynikało jasno, że ten typ spod ciemnej gwiazdy chciał przejąć kancelarię Tomasza. Ale czy mógłby się posunąć do próby zabójstwa? Znał go, co prawda był wredny, nie liczył się z ludźmi, ale był człowiekiem. No dobrze, zgodził się sam ze sobą, chciał ukraść dobrze prosperującą firmę, ale przecież pamiętał jego autentyczną troskę, gdy Tomasz zaginął na kilka dni. Czyżby był, aż tak dobrym aktorem? A może to jest tak jak w życiu, że skoro Mateusz kumulował w sobie tak wiele złości i nienawiści i wszelkich złych uczuć, to coś złego osobom, którym życzył źle, musiało się w końcu coś stać. Kamil postanowił zadzwonić do Doroty.
- Kochanie, dzwoniłem do Mateusza, mówi, że z Danusią jakieś komplikacje. Nie wiem czy mi się uda.
- Uważaj na siebie, pamię...
Połączenie zerwane zostało w pół słowa. Kamil wybrał jeszcze raz numer Doroty. Nie odpowiadała. W jego głowie zakotłowały się myśli, że może Tomasz wpadł w szał i zrobił jej krzywdę. Przyszedł SMS od Doroty: "Kamil. On tu jest". Nie zawahał się ani sekundy i natychmiast zawrócił. Rozwijał nieprzyzwoite prędkości i przyszło mu na myśl, że skoro Tomasz miał wypadek, Danuta także, to pewnie i jego auto jest uszkodzone. Zwolnił. Musiał jak najszybciej dojechać do domu. W jego głowie bólem pulsowała treść wiadomości od żony: "on tu jest"... Zdecydował, że przyciśnie nogą na gaz...

Dorota siedziała obok Tomasza sparaliżowana strachem. Chciała krzyczeć, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafiła. Półprzytomny Tomasz nie bardzo chyba wiedział co się dzieje.
- Mateusz, przyjacielu... jesteś - powiedział do niego z ulgą - nie wiem co się tu dzieje. Zdaje mi się, że oni coś kombinują przeciwko mnie. Kamil mnie porwał, a Dorota mnie przetrzymuje. Nie uciekłem, jestem taki słaby. Wiedziałem, że przyjdziesz...
- Zamknij się i nie pajacuj mi tutaj - powiedział Mateusz - przyszedłem do ciebie na ostatnie spotkanie...
- Wyjeżdżasz gdzieś? - Tomasz zdawał się niczego nie rozumieć.
- Raczej ty kolego wyjeżdżasz i to na zawsze.
Mateusz wyciągnął z kieszeni strzykawkę z igłą.
- Widzisz to? To prezent dla Ciebie. Byłeś dla mnie wszystkim, moim najlepszym przyjacielem, oddałbym za ciebie duszę diabłu. Byłeś mi jak brat, ale kiedy zwierzyłem ci się pierwszy, że Danuta zawróciła mi w głowie, wykorzystałeś to perfidnie jak świnia. Wiedziałem, że coś do niej czujesz, dlatego uprzedziłem Cie wcześniej, żebyśmy nie musieli konkurować, ale nie, ty pan Tomasz, wielki Casanova podrzędnej kancelarii prawniczej, uparłeś się, żeby mi ją odebrać. Śledziłem Cię. Widziałem jak ją całujesz, gdy byłeś u niej po raz ostatni. Ale mam dla ciebie złą wiadomość. Ona cię nie kocha, nigdy nie kochała. Wiesz co mi powiedziała? Powiedziała, że kocha tylko mnie. Ale ja wiem, że ty nie odpuściłbyś, nie mógłbyś znieść, że jestem szczęśliwy i wiem, że zrobiłbyś wszystko żeby zniszczyć tę miłość. I mam dla Ciebie ciekawszego niusa. Nie wierze jej, w ani jedno słowo. Więc skoro ja nie mogę jej mieć, ty też jej nie dostaniesz. Zresztą, to nie możliwe, bo właśnie kończy swój marny żywot Barbi w szpitalu. Nie martw się mój drogi, ponieważ ten obrzydliwy kurdupel Kartofel jest u niej teraz, to może jakimś cudem ją uratują. Zatem na wszelki wypadek ciebie i tę żmiję Dorotkę, spotka taki sam los jak ją.
Dorotą wstrząsnął dreszcz i rozpłakała się w głos.
- Zamknij się ty parszywa, podstępna suko. Obiecuję, że nie będzie bolało. To taka cicha i ładna śmierć, taka jak twoje życie do dupy z tym Kartoflem. W ogóle co za kobieta mogła wyjść za takiego pokrakę. I ty chciałaś ratować wielką miłość Tomasza i Danuty? Na co liczyłaś brzydka, gruba babo, że co? Że będziesz druhną na ich ślubie? Dla ciebie też mam smutną wiadomość, nawet dwie: pierwsza: ślubu nie będzie, a druga, twój kochany mężulek może zakiełkuje jako kartofel na jakimś polu, bo zdaje się wyjechał mazdą, w której jest zainstalowany ładunek wybuchowy... Och tak mi żal biednego Kartofelka...

Kamil jechał jak szalony. Dlaczego ich dom zbudował tak daleko? Klął na siebie w duchu, że nie przewidział wizyty Mateusza u nich w domu, pod jego nieobecność. Przecież to nie mogło być takie proste. Pluł sobie w brodę, że byli tacy naiwni, a ten szczur wykorzystał to....

- Pani Danuto? - powiedziała pielęgniarka - czas na dawkę smacznych tabletek.
Jednak Danuta nie reagowała. Pielęgniarka myśląc, że pacjentka śpi. Potrząsnęła nią delikatnie, ale nie reagowała. Zrozumiała, że stało się coś złego. Wybiegła z sali krzycząc:
- Panie doktorze, Panie doktorze!!!
...

niedziela, 5 lutego 2012

Kalejdoskop (14)

Tomasz w końcu się obudził. Nawet nie był zdziwiony bólem głowy, bolała go ostatnio tak często, że nawet przyzwyczaił się do tego dyskomfortu. Zdziwiony był miejscem w którym się znajdował. Nie bardzo wiedział co się stało, gdy nagle w jego świadomości, jak bolesne dla oczu błyśnięcie fleszy, pojawiały się obrazy. Wykrzywiona w dziwnym geście uśmiechu twarz Kamila, wypity napój i te słowa: "lepiej, żebyś nie wiedział". Nie był niczym skrępowany, leżał swobodnie na łóżku, przy którym stał nocny stolik i kubek z herbatą. Powoli poznawał to miejsce, był w domu Kamila. Co on ze mną teraz zrobi? W co jest zamieszany? Dlaczego chciał mnie zabić? Czy w ogóle chciał? Sam niczego z tej historii nie rozumiał. Zrobiło mu się głupio, że troszczy się o siebie, a nie wie nawet co dzieje się z Danutą. Drzwi od sypialni otworzyły się delikatnie. Postanowił udawać, że śpi. Ktoś podszedł do jego łóżka. Wyczuł, że kobieca dłoń głaszcze go po głowie, już miał otworzyć oczy żeby zobaczyć Danusię, kiedy kobieta odezwała się do niego:
- Tomek... Tomek, na litość boską, obudź się w końcu. Przecież nie możesz spać wiecznie...
Poznał jej głos. Dorota... Ona też jest w to wszystko zamieszana? Jej ciepły i miły głos sprawił, że otworzył oczy.
- Dorota? Dorota? Gdzie ja jestem? Dlaczego Kamil mi to zrobił?
- Spokojnie Tomek. Jak się czujesz?
- Dobrze, jak zwykle ból głowy, ale to mało istotne.
Podniósł się, ale świat w jego głowie zawirował jak w kalejdoskopie. Zasłabł i bezwolnie opadł na łóżko, ale żył. Oblał go zimny pot.
- Tomek, spałeś prawie dwie doby, za szybko chcesz wstać. Odpocznij. Przyniosę coś ciepłego do zjedzenia. Tylko nie rób głupot, wszystko ci wytłumaczę. Dobrze?
Pokiwał głową. Na myśl o jedzeniu jego żołądek powędrował do samej krtani. Czuł się taki słaby. Może jednak skoro jest tu Dorota, osoba, która nie skrzywdziłaby nawet muchy, ocaleje. Do pokoju wszedł Kamil.
- No witam. Jak się spało szefie?
- Kamil, coś Ty mi zrobił? Dlaczego? - wyszeptał Tomek.
- Póki co muszą ci wystarczyć twoje domysły, ale nie martw się, wszystkiego się dowiesz w swoim czasie. Najpierw musisz się posilić, odpocząć, żeby znieść jak mężczyzna wszystkie rewelacje.
Do pokoju weszła Dorota niosąc w dłoniach gorący kubek rosołu. Zapach wypełnił całe pomieszczenie, a Tomek o dziwo odczuł głód. Zjadł cały bulion zachwalając gospodynię i niepewnie spoglądając na dziwnie zadowolone małżeństwo. Zrobiło mu się ciepło i błogo. Chciał zadawać pytania, miał zamiar żądać wyjaśnień, ale ciężkie powieki były od niego silniejsze. Zasnął. Znany mu sen o łące i pożarze domu, wieścił znowu kłopoty…
- Całe szczęście, że się obudził - powiedział Kamil - teraz czas na kolejne niespodzianki dla naszego Tomka.
- Pojedziesz? Czy ja mam to załatwić?
- Pojadę kochanie, będzie bezpieczniej.
- Tylko proszę Cię, uważaj na siebie, wiesz, że jest bardzo niebezpieczny.
- Obiecuje wrócić zanim Tomek się obudzi.

czwartek, 2 lutego 2012

Urlop

Jestem na urlopie, szusuje na nartach, wracam w niedzielę :)
Ślę wszystkim serdeczności... napiszę coś jak tylko wrócę, jeśli nie odmarzną mi: nos, uszy i ręce :):)
Do przeczytania :)
Piotr