niedziela, 26 lutego 2012

Będziemy sądzeni z miłości (3)

W zimnym ciemnym pomieszczeniu, który trudno nazwać pokojem, paliła się tylko świeca. Marta nie czuła wszechobecnego chłodu tylko ból w dłoniach. Zdała sobie sprawę, że rodzi się z zaciśniętych mocno palców na paciorkach różańca. Po jej policzkach spływały łzy. Cichy, ledwie słyszalny szept wydobywał się z jej ust.
- Najświętsza Panienko, Matuchno kochana, błagam Cię, proszę, ja nędzna taka, nic nie warta przed twoim obliczem, wysłuchaj moich próśb, zabierz mnie stąd, niech choć jedno marzenie, które noszę w sercu stanie się rzeczywistością. Tak bardzo jestem Ci wierna, tak bardzo Cię kocham pomimo tego wszystkiego co mnie w życiu spotkało, pomimo tego całego bólu jaki noszę na swojej duszy, pomimo tego, że mnie nie oszczędzasz, dlatego ośmielam się błagać, żeby ksiądz zechciał mnie wziąć do siebie. Gdzie będzie mi lepiej Matuchno, jak nie u Twojego sługi? Składam Ci uroczysty ślub, że jeśli zechcesz wypełnić moją prośbę, już nigdy o nic dla siebie nie poproszę, już nigdy nie będę Ci się narzucać i podejmę post jako wynagrodzenie za wszystkie moje ciężkie grzechy i dla Ciebie Matko stanę się świętą, dla Ciebie wyrzeknę się wszystkiego, oddam Ci duszę swoją. Obiecuję, że nigdy, na nic, nie będę się skarżyć, ale w pokorze przyjmować będę wszystko... Błagam Cię... Czy mnie słyszysz? Czy moje łzy, moje nędzne życie, nie zbudzi w Tobie litości? Proszę Cię... Proszę...
Zmęczona modlitwą, skulona w kłębek, w rogu swojej nędznej nory, powtarzała wciąż jak mantrę słowa błagania. Powieki zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa żądając odpoczynku i zasłużonego snu. Jednak walczyła i siłą woli składała swe modły. Otrzeźwiło ją delikatnie skrzypnięcie drzwi.
- Marto, śpisz?
- co ty tutaj robisz? Jeśli pan zorientuje się, że tu przyszedłeś, obojgu da nam nauczkę
- nie martw się pan już śpi
- ale Małgorzata nie śpi, wiesz do czego zdolna jest ta kobieta, gotowa jest poświęcić wszystko, żeby kogoś unieszczęśliwić
- do diabła Marto, gdzie ty jesteś?
- tutaj, w kącie

Małgorzata postanowiła porozmawiać z Martą o propozycji pana Ferdynanda, w końcu to jej, jako najważniejszej ze służby należała się posada farskiej gospodyni. Niby w czym ona była lepsza ode mnie? Te kilka lat mniej? To raczej argument przemawiający na „nie”. Ładna buzia, zgrabne ciało? Ludzie będą gadali, że pleban ma nieczyste zamiary wobec tej głupiej małej. Tak, przekona ją, że będzie na ustach wszystkich i nikt nie da jej spokoju, że stanie się bardziej nieszczęśliwa niż jest. Im więcej o tym myślała, tym większa złość i nienawiść do Marty budziły się w jej sercu. Musi z nią pomówić jeszcze dzisiaj. Najciszej jak potrafiła, boso, żeby nie zdradziły jej kroki, zeszła do pokoju Marty. Minęła ciemne korytarze skradając się jak złodziej, ciemności nie były dla niej przeszkodą, znała ten dom na pamięć, każdy kamień, każdy zakamarek jak własną kieszeń. Zaskoczona zobaczyła, że drzwi Marty nie są do końca zamknięte. Nikły płomień świecy wylewał się cienką strugą i tańczył na ścianie. Wyostrzony przez ciemność słuch wyłapał szepty. Marta nie była sama? Któż u licha o tej porze może być w domu? Podeszła bliżej. Może uda się coś dokładniej usłyszeć.

- Marta? Boże Najwyższy, co się stało? Dlaczego płaczesz?
Mężczyzna usiadł obok niej. Wziął jej zimne dłonie zaplątane w różańcowe koraliki w swoje dłonie i przytulił ją do siebie.
- jeśli ten drań cię skrzywdził, zabije go. Przyjdzie taki dzień, że nie wytrzymam i go zabije
- przestań - szepnęła wtulona w jego ciało Marta - nie skrzywdził mnie
- to powiedz co się stało?
- Janie. Jesteś mi tak bardzo bliski, ale jutro być może będziemy musieli się rozstać. Pan odda mnie na służbę na plebanię
Jan, stajenny w dworze Pana Ferdynanda nikomu tak dobrze nie życzył jak Marcie. Jednak ta wiadomość jak bolesny cierń odbiła się na jego sercu ale nie dał po sobie nic poznać.
- to chyba radosna wiadomość
- tak bardzo chciałabym wydostać się z tego piekła, że proszę Matkę Bożą ze łzami w oczach, żeby zechciała spełnić moją prośbę
- spełni ją, zobaczysz, nawet pleban nie oprze się twojemu wdziękowi
Pomimo wypowiadanych słów pociechy Jan doznał dziwnego stanu. Czuł się z tym źle, że nie mówi prawdy. Oddałby wszystko, żeby tylko codziennie widywać Martę, spijać z jej ust każde słowo i upijać się dźwiękiem jej głosu. W ułamku sekundy postanowił, że nie dopuści do tego, żeby odeszła. Jego serce trawiła niepohamowana chęć wyznania prawdziwych uczuć i skłonienie jej by odrzuciła propozycję plebana. Ale co ona miała do gadania, pan ją odda i już. Trzeba szukać innego sposobu. Oczami wyobraźni widział już siebie błagającego księdza, żeby odstąpił od swych zamiarów i w zamian za ukochaną wziął Małgorzatę, albo inną służącą.  Szybko jednak się zreflektował. Co to za miłość, która każe ukochanej zostać w piekle? Czy można domagać się swojego szczęścia unieszczęśliwiając kogoś kogo się kocha? Gdyby tylko wyszło na jaw, że przez niego Marta została we dworze, znienawidziłaby go do końca swojego życia, a i on chyba znienawidziłby samego siebie... Tak, skaże się na wieczną tęsknotę, byleby Marta była szczęśliwa... Swoich postanowień nie był jednak do końca pewny…
- Janie, idź już. Dziękuję, że przyszedłeś
- pójdę Marto, dziękuję ci za wszystko...
- nigdy o Tobie nie zapomnę, jesteś jedyną pociechą w tym ciemnym świecie
- i ja nie zapomnę
Ucałował ją w czoło tak czule jak tylko potrafił. W tym jednym pocałunku oddał wszystkie najlepsze uczucia jakie znał, a nawet takie jakich chyba aniołowie w niebie nie żywią do Stwórcy Wszechświata. Ból straty koił zapach jej włosów, który wciągał, żeby zapamiętać na chwile samotności i tęsknoty. Musiał zapamiętać także zimno jej dłoni. Opuszkami palców chłonął jej dotyk. Jak może to wszystko stracić, nie tak nagle… Wstał. Dobrze, że półmrok panował w tej norze, mógł swobodnie otrzeć łzy

Małgorzata szybko i zwinnie wycofała się spod uchylonych drzwi. Miała plan. Czego nie dosłyszała to sobie dopowiedziała. Zniszczy ich, przecież pan nie odda pod dach księdza cudzołożnicy, a ten jej nie weźmie. teraz moja szansa. Uśmiechnęła się do siebie. Nie trapiły jej żadne wyrzuty sumienia...

10 komentarzy:

  1. Jaki Pan, taka żmija.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No,żeby tylko nie obróciło się to przeciwko niej...

      Usuń
  2. Ale jędza z tej Małgorzaty.....ciekawość mnie zżera co będzie dalej....

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe, czy owa Małgorzata w ogóle ma sumienie...Na stos z nią ! :D. Mam nadzieję, ze pozwolisz Piotrze zakwitnąć tej miłości. Nie wysyłałabym Marty do plebana mimo wszystko, bo to jednak pokusa duża itd.... Już lepiej niech się z tym dziadem męczy, bo choć obrzydliwy i pyskaty, to nieszkodliwy.... Czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A skąd pewność, że nieszkodliwy?

      Usuń
    2. Oj zdaje się, że jest bardzo szkodliwy, baaardzo...

      Usuń
  4. Piotrze, kiedy ciąg dalszy? Bo już mi się nawet śniła Marta i jej losy:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no nie ma czasu, już trzeci dzień próbuje usiąść i coś sklecić, ale zawsze coś... a spać trzeba :) A co Ci się śniło??? To dopiero jest ciekawe:)

      Usuń
  5. Rozumiem, rozumiem:) Co do snu to faktycznie było ciekawie...Czytam teraz książkę w podobnym klimacie i w tym śnie pomieszały mi się obie fabuły. Do tego stopnia, że jak rano wzięłam książkę do ręki to miałam uczucie, że coś nie gra:)))

    OdpowiedzUsuń