Małgorzata wróciła do pokoju spokojna o swój dalszy los. Ona także, jako
porządna chrześcijanka, zapaliła świece przy drewnianej figurce Matki
Najświętszej i oddała się dziękczynnej modlitwie. Tak, to był znak z niebios.
Sam Najwyższy zainterweniował w jej sprawie, skoro mogła na własne uszy
usłyszeć tych dwojga. Zbawiciel nie mógłby pozwolić na takie zgorszenie, gdyby
Marta dostała się na służbę do plebana. Dziękowała zatem Stwórcy za to, że ona
stała się Jego wybranką by udaremnić tę intrygę samego diabła. Pokrzepiona
swoimi myślami i przesiąknięta do granic możliwości przekonaniem o wybraniu i
misji ucałowała figurkę i położyła się spać, planując na jutro jak ostrzec
wielmożnego pana, przed skandalem dla dworu i plebanii. Jej dzisiejsza modlitwa
była krótsza niż zwykle. Ból głowy jaki ją napadał od kilku dni znowu zaczął
świdrować jej skronie. Zaniepokoiła się, bo złe samopoczucie jakie odczuwała od
niedawna coraz częściej zwalało ją dosłownie z nóg. Nagły ból głowy, który z
minuty na minutę nasilał się, sprawił, że nie mogła ani trzeźwo myśleć, ani
zasnąć. Nagle jakby rażonej piorunem zabrakło powietrza. Zaczęła się dusić.
Daremnie próbowała złapać powietrze, wiła się na swym posłaniu próbując wzywać
pomocy, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego głosu, poza dziwnym,
nienaturalnym, cichym jękiem. Męczarnia była nie do opisania. Zmora, tak nagle
jak ją zaatakowała, wypuściła ze swych dłoni, powodując, że Małgorzata mokra od
potu i całkiem bez sił, opadła na posłanie. W gardle czuła wielką kluskę,
której koniecznie chciała się pozbyć. Odkaszlnęła resztką sił i poczuła na
dłoni ciepłą wydzielinę. Ból głowy dopiero teraz jak niewidzialne tsunami
nawiedził jej głowę, rozsadzając czaszkę od środka niewyobrażalną torturą, a z
ust sączyła się krew. Była na wpół przytomna, ale w jej umyśle zdołała jeszcze
powstać myśl, że pewnie zły szatan mści się na niej, że chce udaremnić jego
niecny plan. Noc trwała wieki, na przemian ból głowy, kaszel i duszności.
Małgorzata w duchu przeprowadziła rachunek sumienia i z jakąś dziwną radością
stwierdziła, że nie ma wiele sobie do zarzucenia, wręcz przeciwnie, męczarnie
jakie ją dopadły tej nocy były znakiem, że Zbawiciel wybrał ją sobie jako
nędzne narzędzie. Resztką sił uczyniła na piersi znak krzyża przebaczając
wszystkim, którzy ją skrzywdzili i recytując cichy pacierz straciła
przytomność... Zimna noc złowrogim chłodem wdzierała się do dworu wypełniając
metodycznie korytarze i komnaty jakby Anioł Śmierci przechadzał się po tym domu,
zabierając ze sobą wszystko, co był choćby troszkę naznaczone było światłem i
życiem. Cisza, inna niż zwykle, wypełniała dom i okoliczne zabudowania. Nawet
zwierzęta w zagrodach dzisiejszej nocy nie wydobyły z siebie żadnego głosu,
jakby bojąc się i przeczuwając zbliżające się niebezpieczeństwo. Na niebie nie
zaświeciła ani jedna gwiazda, a zachmurzone niebo nie pozwalało przebić się
świecącemu gdzieś przecież księżycowi. Małgorzata nagle i niespodziewanie
otworzyła szeroko oczy. Nie mogło się jej wydawać, przecież jeszcze żyła, czuła
ból, i widziała, tak widziała twarz swojej kochanej matki, która ku jej
przerażeniu przybrała twarz Marty, potem pana, a potem samego diabła, który
śmiał się i próbował drwić z niej i jej marnego życia, przekonując, że jej
nędzna dusza należy tylko do niego. Sama już nie wiedziała, co było dla niej
gorszą torturą: ból fizyczny jaki nieustannie trawił jej ciało, zapach siarki,
który wypełnij jej nozdrza, czy raczej ta myśl, że zostanie potępiona, bo wiara
w Boga na niewiele się zdała, skoro jak mówił diabeł, ten porzucił ją i jej
biedną duszę. Po tej przerażającej wizji opadła bez sił i znowu straciła
przytomność. Takie sceny w pokoju Małgorzaty odbywały się tej nocy często, z tą
różnicą, że za każdym razem widziała kogo innego i słyszała inne głosy…
Marta, jak zwykle obudziła się przed świtem. Dzisiaj był jej wielki dzień.
Jak co rano najpierw podeszła do krucyfiksu i ucałowała z namaszczeniem stopy
Zbawiciela prosząc w ten sposób o dobry dzień powierzając Bogu swego kochanego
brata i skrytą codzienną intencję, o której miała śmiałość myśleć tylko: "Mój
Panie, Ty wiesz...". Dziwny chłód ogarną ją dreszczem i pobudził do
zdecydowanych ruchów. Musiała przygotować panu śniadanie, które Małgorzata w codziennym
rytuale mu zaniesie. Najpierw sprawdzi czy wszystko jest świeże, potem czy
ciepłe, potem obrzuci ją spojrzeniem dezaprobaty, wymamrocze coś w stylu: "nigdy
nie przypodobasz się panu, bo jesteś za głupia" i wyjdzie dumna jak
paw. Pierwszy znak budzącego się do życia dnia oznajmił piejący gdzieś w oddali
kogut. Musi się pospieszyć i postarać, żeby wszystko co dzisiaj uczyni dla pana
było doskonałe. Perspektywa przeprowadzki na plebanię, jak ciepły promyk słońca
ogrzewał jej serce i świat wydał się jej taki piękny. Wyszła do kuchni. Gdyby
ktoś ją wtedy ujrzał, zapewne dojrzałby, jak każdy krok rozwiewał przed nią
ciemności i chłód minionej nocy. Przeszła przez korytarze tego piekła jak
anioł, który rozsypuje przed sobą promienie ciepłego jesiennego słońca.
Wykonała wszystkie swoje prace i przygotowała śniadanie dla pana. Zaniepokoiło
ją, że Małgorzata jeszcze się nie pojawiła. Nagle drzwi kuchni otworzyły się z
hukiem i do pomieszczenia wpadł Piotr, który w dworze zajmował się ogrodem. Ten
siwy, starszy mężczyzna o dobrotliwym usposobieniu, którego wszyscy uważali za
oazę spokoju stał teraz na środku kuchni, blady jak ściana, z oczami
wystraszonego dziecka, jakby wbity nagle w ziemię.
- Marto! Jezus Maria, nieszczęście! - wykrzyknął
Zbita z tropu Marta poczuła, że światło nie zwyciężyło w jej życiu. W końcu
była w piekle i stan radości nie mógł być realną rzeczywistością. Jednym
krokiem dopadła nikłej postaci Piotra.
- Co się stało? Co sie stało?! Mów na litość Boską!! Mów! - potrząsała
Piotrem jak szmacianą lalką.
- Mów! Błagam cie, powiedz co się stało?!
- Zaraza! We wsi zaraza! Kara za grzechy! Zaraza!!!
Ogrodnik coraz ciszej powtarzał to słowo i żelazny uścisk Marty powoli
uwalniał mężczyznę. Zostawiła go i pobiegła do pokoju Małgorzaty. Otworzyła
drzwi i zamarła. Wzrokiem ogarnęła pokój. Na ścianach ślady rozmazanej krwi,
małe kałuże, jak oczy szatana na kamiennej posadzce, odbijały się bordowym,
krwistym kolorem od jasnych kamieni. Drżąca na posłaniu Małgorzata jęczała
cicho. Wystraszona tym widokiem wybiegła na zewnątrz krzycząc jak opętana:
- Medyka, szybko medyka!!!
Za dużo religii. 1805 to już nie średniowieczne modły. Ten czas, to już frywolność dyrektoriatu. (wiem, że dyrektoriat zakończył się w 1799 roku, ale moda i obyczaje dotarły do Polski z lekkim opóźnieniem)
OdpowiedzUsuńta wieś do dzisiaj słynie z pobożności, specyficzne środowisko...
UsuńGdzieś pod Toruniem...? :) Żartuję oczywiście. Zdaję sobie sprawę, że takie wiochy zakute dechami istnieją do dziś. Chodziło mi o to, że w opowiadaniu nadmierna pobożność staje się męcząca, nużąca i wkurzająca. To samo dotyczy nadmiernej wulgarności, czy erotyki. Tak to już jest. Co za dużo, to i świnia nie zeźre. Tak mawiał mój sąsiad. :)
UsuńA mnie się podoba :)
UsuńCzytajac ten odcinek od razu pomyslalem sobie: Oj, dostaniesz Ty od Klepsydry za tyle religijnosci... Otwieram komentarze - i -slowo stalo sie cialem...
Usuńi nie tylko w odcinku, ale jeszcze w komentarzach... brr , kto to zdzierży :)
UsuńA już miałam nadzieję..., ale swego diabli nie biorą :(
OdpowiedzUsuńNa co miałaś nadzieje? :)
UsuńŻe Małgorzata się przekręci. Ale znając Ciebie to pewnie, zabijesz ukochanego Marty.
UsuńNie no, chyba mu jednak daruję... :)
UsuńTaaa... CHYBA...
UsuńJestem ciekawa: skąd Ci się wziął taki temat?
UsuńMoja kochana Pani Wiesia opowiedziała mi historię domu w którym mieszkam, trochę ją tutaj rozwijam i kombinuje...Ponoć tak to było...
UsuńA ta historia, na teoretycznych faktach, ma chociaż happy end?
UsuńAle wymyśliłeś,chyba oglądasz same horrory.Tyle krwi okropne a nie doczytałam się za wiele religijności.To normalka człowiek z natury swej prosi i dziękuje.No chyba że jest chamem.Dobrze, że Marta żyje i pleban zapewne też zdrów.
OdpowiedzUsuńTak same horrory ostatni widziałem może jakieś pięć lat temu. Taka choroba, niestety, pluje się krwią... co ja mogę na to poradzić? A że religijni ludzie, to akurat uważam za plus :)
UsuńPodoba mi się mroczność. Ta opisana i ta, którą podsuwa wyobraźnia....
OdpowiedzUsuńDziękuje, bo ja juz straciłem nadzieję, że komukolwiek się to podobać może...
UsuńJeśli chodzi o mnie to wprowadziłeś nastrój i z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg:))
OdpowiedzUsuńDziekuję , dziękuję już w głowie rodzi sie kolejny odcinek :)
UsuńPiotrze, poród nie trwa aż tak długo...;) Pozdrawiam
Usuń:-)
OdpowiedzUsuńCzyta się na prawdę bardzo, ale to bardzo przyjemnie. Szkoda tylko, że nie można od razu dowiedzieć się co będzie dalej i dalej... Ahh ta moja ciekawość to mnie kiedyś zniszczy ; )
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na kolejną porcję.
....a już miałam nadzieję,że dziś coś się urodzi, ale klapa - czekamy Piotrusiu ..no co z tą Małgorzatą koniec czy dalej będzie knuła swoje intrygi..
UsuńNo czekamy, czekamy... żebyś wiedział! :)
OdpowiedzUsuńjuż się tworzy, już :0
Usuń