czwartek, 12 stycznia 2012

Kalejdoskop (1)

Zgnieciona trawa pod jego plecami zaczęła dawać mu się we znaki. Dziwne zimno rozchodziło się po jego ciele, jednak nie miał ochoty podnosić się z błogiego letargu w jakim trwał już dłuższy czas. Niebo nad jego głową było tak bardzo błękitne, że pomyślał nawet, iż chyba przez całe swoje krótkie życie, nie widział tak pięknego nieba, chmury które przesuwały się firmamencie miały tylko dla niego swój występ przeistaczając się, pod wpływem jego wybujałej fantazji, w różne znane mu kształty. Nieopodal drzewo, które dla niego wiele znaczyło, do którego nawet kiedyś się przytulał, zdawało się, że śpiewa, a promienie słońca maja w jego liściach schronienie przed żarem i scenę dla niezwykłego tańca miliona migotających iskierek. Czy na świecie mógł być jeszcze ktoś tak szczęśliwy jak on? Zdawało mu się, że pośród milionów istnień ludzkich jego właśnie wybrał Bóg do pełnego szczęścia. Jako młody dwunastoletni chłopiec nie musiał się o nic martwić, o wszystko dbali rodzice. Mama, kobieta prawdziwie powołana do bycia matką, której ręce pachniały mlekiem i oliwą, a w jej dobrych oczach chłopak zawsze widział miłość i troskę, była cudem. Włosy matki, którymi potrafił się bawić leżąc całymi godzinami głową opartą na jej kolanach, miały kolor pięknego orzecha. Widział w niej piękną, smukłą kobietę, człowieka tak delikatnego i kruchego, a zarazem zdecydowanego, silnego i potrafiącego zawalczyć o swoje, że budziła się w nim tylko miłość i spokój. Ojciec, mężczyzna jeszcze młody, którego spracowane dłonie, ściskające syna, dawały poczucie bezpieczeństwa. Kiedy był w jego silnych i muskularnych ramionach nie było dla niego takiej mocy, której razem, ramię w ramie, nie mogliby pokonać. Zawsze chciał być taki jak ojciec: męski, twardy, stanowczy, konsekwentny, a jednocześnie delikatny, kochający i czuły. Do tego stopnia kochał ojca i matkę, że kiedy przez przypadek stał się świadkiem ich pieszczot, poczuł dziwne ukłucie zazdrości, którego wspomnienie czasem otwierało w nim nieznane pokłady strachu. Leżał sam na środku łąki. Koniki polne, ptaki, liście drzewa, chmury i błękit nieba zdawały się grać dla niego koncert. Był na prawdę zadowolony i choć koszula była już mokra od trawy leżał tak, jakby przeczuwając, że życie nie może być tak szczęśliwe zawsze, jakby przeczuwając, że za zakrętem godzin i mijających dni, czai się na niego bliżej nie określone zło. Gdyby wiedział jak bardzo było blisko...

2 komentarze:

  1. Witaj na nowym miejscu :)
    Niebo fascynowało mnie od zawsze, to Boskie i to ziemskie...
    Pamiętaj o "wodzie sodowej", aby nie uderzyła, itd w związku z Twoją popularnością onetowską :)
    Pisz, jak lubisz, bo to miła forma na spędzenie wolnego czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Margano daleki jestem od tego:) Zresztą jaka popularność? Nie czuje się ani popularny, ani nadzwyczajny :)
    Ale za ostrzeżenie serdecznie dziękuję :)
    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń